Zgromadzenie Sióstr
Franciszkanek Misjonarek Maryi
Prowincja Europy Środkowej i Wschodniej

"Miejscowość jest pięknie położona i z klimatem korzystnym dla zdrowia. Można będzie dokonać tu dużo dobra dla dusz i na pewno nie będzie brakować powołań. W nowym domu w Łabuniach znajdą schronienie siostry, które muszą opuścić Petersburg i Odessę."
O. Jacek Woroniecki OP

Pierwsza fundacja w Polsce w Łabuniach k/ Zamościa w 1922 r.

Kiedy w 1877 r. powstało Zgromadzenie Misjonarek Maryi, Polska była w niewoli, podzielona między trzy mocarstwa. Maria od Męki Pańskiej pisząc dla swych córek rozmyślania liturgiczne i franciszkańskie, w ostatnim punkcie podawała różne intencje, które uważała za najważniejsze w tym czasie.

Pierwsze miesiące wojny

Już pierwszego dnia wojny radio podało wiadomość o zbombardowaniu 15 miast, w tym również Częstochowy. Dnia 2 września bomby spadły na Warszawę. Kilka dni później 7 września M. Bartłomieja i s. Teofila przybyły po 48 godzinach podróży z Warszawy do Łabuń opowiadając o bombardowaniu. Dom Królowej Misji nie został na szczęście naruszony. Wspólnota łabuńska liczyła w tym czasie 80-90 sióstr, natomiast w zakładzie wychowawczym było tylko 30 dzieci, gdyż inne nie wróciły jeszcze z wakacji.

Organizacja Pro-prowincji i Prowincji Polskiej

Warszawa

Siostry, tak jak przed wojną, prowadziły przedszkole, świetlicę, katechizowały w szkole. Z czasem katechezę przeniesiono do kaplicy sióstr, gdzie przychodziły dzieci z siedmiu szkół. W 1957 r. katecheza znów wróciła do szkoły. Siostry prowadziły Dzieci Maryi, Krucjatę Eucharystyczną, żywy różaniec wśród matek i dzieci ze świetlicy. Dla matek co jakiś czas były organizowane konferencje pedagogiczne lub religijne. czasem stowarzyszenia przestały istnieć oficjalnie, jednak siostry prowadziły tę samą działalność wśród dzieci, tyle że bez uroczystych ceremonii.

Wspomnienia napisane przez M. M. Tytusę, fmm dn. 4.03.1967 r.

Wydawałoby się, że w dwadzieścia dwa lata po historycznym, okropnym i ? ufamy ? niepowtarzalnym wydarzeniu Powstania Warszawskiego nic się nie pamięta, że koszmarny wycinek życia, zamknięty w granicach dwóch miesięcy, skłębił się w pamięci, zatracił poczucie rzeczywistości i zlał się w okropny, trudny do odczytania obraz ognia, krwi, dymu, grozy śmierci, a wreszcie po latach zatarł się w pamięci... Tak by się wydawało. Czy tak jest ? Wstrząsające całą osobowością człowieka obrazy, okropna tajemnica ludzkiej złości zapadła głęboko w pamięć i ledwie poruszona rysuje żywo przed oczyma to, co dawno powinno utonąć w niepamięci.

Dziennik pisany przez s. Zofię Szeptycką, fmm w lipcu, sierpniu i wrzesniu 1944r. w klasztorze w Warszwie przy ul. Racławickiej 14.

Lipiec 1944 r.

Z końcem lipca daje się zauważyć niezwykłe ożywienie. Armie niemieckie wycofują się. Auta wojskowe i cywilne zatarasowują ulice ? ruch niezwykły, powszechny. Siostry nasze prawie już nie wychodzą z domu. Staramy się być razem na miejscu w klasztorze. W jednym z tych ostatnich dni lipca Opatrzność Boska przysyła nam nadspodziewanie nieoczekiwany zapas żywności, sposobem zaiste pełnym miłości. Siostry nasze trafiły na przymusową likwidację jednego z magazynów cukru. Ofiarowano im z tej racji pół worka cukru. Było to coś, co nam się nie przydarzyło od 1939 r. Nazajutrz wczesnym rankiem rzeźnik, którego zaledwie znałyśmy, przysłał gońca, żebyśmy prędko przyszły do niego po 50 kg mięsa przygotowanego dla wojska i dla rannych, których już nie było, bo wszyscy uciekli. Od lat dom nie miał i nie widział takich zapasów mięsa. Z trudem przynosimy je, dziękując Bogu, który wiedział, po co potrzebne nam były w tej właśnie chwili takie zapasy !

Lipiec 1939 r. Na prośbę obecnego wówczas w Polsce nuncjusza apostolskiego zostałyśmy we cztery posłane do Smorgoni na Białoruś w celu założenia nowej placówki. Sprawa dotyczyła głównie zajęcia się dziećmi i dziewczętami. Były to: s. Jadwiga Rychlińska - przełożona, s. Barbara Lisowska, s. Helena Ćmielorz i ja, s. Zofia.
Pośród narastających napięć politycznych mija rok starań o tę naszą misję. W radio raz po raz daje się słyszeć ogłoszenie dotyczące cudzoziemców i ich powrotu do kraju pochodzenia. Podejmujemy ryzyko pozostania na miejscu. W niedzielę, udałyśmy się do kościoła. Ks. proboszcz z ambony poinformował wiernych, iż wraz z wikarym wracają do Polski. Zostałyśmy bez kapłana, z Eucharystią lecz bez możliwości dotykania Jej. Cóż, spożyłyśmy wszystkie komunikanty.