to już osiem miesięcy jak jestem w Algierii. Nie jest to wystarczająco długo, aby mieć bogate doświadczenie, aby pisać o tutejszej kulturze czy religii. To jest dopiero początek. Ale tym malutkim doświadczeniem spróbuję się podzielić.
Miałam przez te osiem miesięcy szczęście poznać kilka zakątków Algierii. Mogę dzięki temu powiedzieć, że Algieria jest bardzo zróżnicowana pod każdym względem. Algierię dzieli się na północ i południe. Północą nazywa się pas terenu wzdłuż morza o szerokości ok. 300 km, wszystko, co jest poniżej, to już południe.
Dlatego takie miasteczko jak Ain Sefra, w którym mieszkam, w rzeczywistości leży w północnej części kraju, ale w Algierii mówi się, że jest na południu. Północ jest nieco bardziej otwarta na kulturę zachodnią (z podkreśleniem słowa ? nieco ?), miasta bardziej nowoczesne, w sklepach można znaleźć więcej artykułów. Krajobraz jest również inny: górzysty i zielony. Ludzie z północy często nigdy nie byli na południu i dla nich wyjazd w tym kierunku, to jak egzotyczna wycieczka za granicę. Kiedy więc samochodem udajemy się w kierunku południowym, powoli znika zieleń z horyzontu, a przed oczami zaczyna rozciągać się ogromna przestrzeń, kamienista lub kamienisto piaszczysta. Na południu spotyka się ludzi mocno zakorzenionych w religii, ubierających się w stroje tradycyjne, ale jak wszędzie w Algierii, bardzo serdecznych. Po bokach dróg pasa się stada owiec, kozy, wielbłądy i osły.
Ain Sefra (nazwa oznacza żółte źródło) jest małym miasteczkiem położonym w oazie. Znajduje się u podnóża pustyni. Żyję tu we wspólnocie czteroosobowej z dwiema Francuzkami: Isabelle i Agn?s i Hiszpanką Ludi. Głównym celem wspólnoty jest pomoc dzieciom z mózgowym porażeniem dziecięcym, konkretnie rehabilitacja ruchowa specjalnie dostosowana metoda. Mamy przeznaczone do tego dwie sale dobrze wyposażone. Podobnego ośrodka, który otoczyłby opieką te dzieci nie ma nie tylko w naszym miasteczku, nie ma go również w promieniu co najmniej kilkuset kilometrów. Dzieci przybywające do nas przebywają nieraz długą drogę dla godziny seansu. Mamy około 40 dzieci. Jedne przychodzą kilka razy w tygodniu, inne raz na tydzień. Siostry są rozpoznawane w Ain Sefra jako te, które zajmują się dziećmi niepełnosprawnymi. Ponadto dwie siostry jeżdżą regularnie do trzech więzień, aby odwiedzać chrześcijan, którzy są migrantami z Afryki Subsaharyjskiej i nie maja w Algierii rodziny.
Kilka tygodni temu przeżyliśmy Paschę. W Wielki Czwartek przyjechał do nas ksiądz, Ojciec Biały z Ghardaia, miasta oddalonego o 700 km. W takim to niewielkim gronie (nasza czwórka, siostra z innego zgromadzenia, która do nas dołączyła i ksiądz) przeżyliśmy całe Triduum i Paschę. Wigilia Paschalna była pięknie przygotowana, na miarę naszych możliwości. Było to piękne przeżycie: w tym świecie, gdzie większość ludzi nie wie co to Wielkanoc, my w naszej skromnej, małej kapliczce przeżywaliśmy radość Zmartwychwstania w jedności ze wszystkimi chrześcijanami na świecie.
Teraz trochę o Algierczykach. Jestem ujęta ich serdecznością. Tu gościnność jest wręcz prawem, obowiązkiem. Ludzie chętnie przyjmują do domu na posiłek, zwłaszcza nowoprzybyłych. Nie można odmówić zaproszenia do domu. Byłby to afront. I w drugą stronę: przyjmując zaproszenie, wyświadcza się zaszczyt temu, kto przyjmuje. W Ain Sefra jesteśmy często zapraszane do zaprzyjaźnionych rodzin. Chodzimy zawsze całą wspólnotą. I my również ich do siebie zapraszamy. W styczniu, w czasie podróży z Algieru do Tiaret nawiązałam znajomość z dziewczyną siedzącą koło mnie. Zapomniałam wziąć ze sobą telefon i poprosiłam ją, aby mi pożyczyła. I tak nawiązała się rozmowa. Tamani, tak ma na imię, jest studentką farmacji w Algierze. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przedstawiła mnie swojej mamie, mówiąc: ?To jest moja przyjaciółka?. (Tego słowa się trochę tu nadużywa, ale wynika ono z serdecznych zamiarów Algierczyków). Cztery miesiące później, znów znalazłam się w Tiaret i poinformowałam o tym Tamani. Ona zaprosiła mnie do swojej rodziny na obiad, który jej mama przygotowała bardzo starannie i razem spędziłyśmy z całą rodziną miło 2,5 godziny. Byłam, pod wrażeniem, bo nie znamy się ani długo ani dobrze. Ale Tamani powiedziała, że tacy są Algierczycy. Podobnie w podróży, kobiety algierskie widząc podróżującą samotnie inną kobietę zagraniczną, zaraz się o nią troszczą.
Ja w październiku pojadę do miasta Adrar, aby tam uczyć się arabskiego. Znajomość tego języka tu gdzie jestem jest absolutnie niezbędna. Czuje się dobrze w Algierii, w tym środowisku. Coraz bardziej odkrywam ukryty, ten najgłębszy sens naszej misji ? cicha, dyskretna obecność Chrystusa.
s. Anna Pośpiech, fmm
Aby zobaczyć więcej zdjęć najedź kursorem na zdjęcie wyżej!