Henri Le Royer de la Tournerie pochodził ze szlacheckiej rodziny z Normandii. Był inżynierem dróg i mostów i pracował razem panem de Chappotin, ojcem Marii od Męki Pańskiej. W 1850 r. poślubił Luizę de Chappotin siostrę Założycielki, która zmarła cztery lata później pozostawiając dwie małe córeczki. Po śmierci żony Henri pozostał zawsze związany z rodziną de Chappotin i utrzymywał kontakt z Założycielką, która była matką chrzestną jego młodszej córki Margerity. Ona zanim wstąpiła do Wynagrodzicielek pomagała mu wychowywać osierocone córeczki.
Henri bardzo chciał, by Helena została towarzyszką jego życia. Jednak ona myślała jedynie o realizacji powołania zakonnego i w liście z tego okresu dała mu bardzo jasną, zdecydowaną i jednoznaczną odpowiedź na jego starania o jej rękę: Bądź pewny, że moje serce nigdy nie zmieni się w stosunku do Ciebie. Jak długo będę żyła w moim sercu zawsze będzie miejsce dla Ciebie. Bóg nie zabrania mi kochać Ciebie jak siostra i przyjaciółka i dam sobie wystarczająco wspaniałomyślne przyzwolenie byś czy to w Domfront czy w Fort znalazł zawsze moje serce, które zrozumie Twoje. Nie chcę byś mi odpowiedział na ten list i nie wracajmy nigdy do tego tematu. Nie trzeba wywoływać chmur, by zaciemniać nasze więzy.
I rzeczywiście relacje Heleny z Henrim nabrały przyjacielskich wymiarów. Z nim dzieliła się swoimi radościami, troskami i bólem po śmierci Matki: Trzeba przyznać Mój Drogi Szwagrze, że Bóg tak, jak osobom których kocha dał nam krzyż, który również wybrał dla siebie. On nam go daje z całą jego goryczą i trwogą, ale również z łaskami i względami, których udziela zawsze tym, co go niosą z odwagą. Trzeba zasłużyć przez nasze poddanie się woli Boga, by pójść wkrótce do nieba na spotkanie z tymi, którzy są nam drodzy. Pewnego dnia mam taką nadzieję, odnajdziemy się tam wszyscy, by nigdy się więcej nie rozstać. Módlmy się i czerpmy z tych myśli Drogi Henri odwagę, która jest nam konieczna. Ze swej strony muszę Ci się przyznać, że często jest mi jej brak i przede wszystkim wczoraj wyjazd z Fort był dla mnie bardzo przykry. W pierwszej chwili pozostanie tam bez mamy wydawało mi się niemożliwym, ale tak naprawdę jej wspomnienie zawsze pozostanie w Fort mocniej niż gdzie indziej i opuszczając go jeszcze bardziej oddalę się od mojej drogiej małej mamy.
Po śmierci brata Założycielki Charles 1883 r. Henri zaopiekował się czwórką jego osieroconych także w 1872 r. przez matkę dzieci. Po śmierci najmłodszego z synów Charles 1887 r. w Chatelets Henri, który przyjechał na pogrzeb pozwolił najmłodszej Helenie, by pozostała ze swoją ciocią Marią od Męki Pańskiej, ale mogła wstąpić do Franciszkanek Misjonarek Maryi dopiero po osiągnięciu pełnoletności i nastąpiło to 1889 r.
W dziennikach Założycielki są liczne zapiski o odwiedzinach szwagra. Był obecny 8.09. 1889 r na obłóczynach Helenki de Chappotin w Rzymie. Podczas jego wizyty w Wiecznym Mieście w styczniu 1890 r. Założycielka załatwiła jemu i swojej chrześnicy Margericie bilety wstępu na audiencję papieską. W 1895 r. Henri wyjechał jako inspektor generalny, by nadzorować prace budowy Kanału Panamskiego. Zmarł półtora miesiąca wcześniej przed Założycielką.
W dzienniku z dnia 1.09. 1904 r. Maria do Męki Pańskiej przebywająca we Fryburgu prosi o modlitwę za zmarłego 30 sierpnia 1904 r. szwagra i mówi o swoich niepokojach i bólu po jego odejściu do Pana: Najpierw pozwólcie mi wyżebrać modlitwę za duszę mego szwagra. Przeżywam wielki ból. Zmarł on 30 sierpnia w święto św. Róży z Limy, do której mam szczególne nabożeństwo. Boję się, że zmarł bez otrzymania sakramentów. Od mojego wstąpienia do Zgromadzenia nigdy nie byłam świadkiem wypełniania przez niego obowiązków religijnych. Często polecałam jego duszę dobremu Bogu i jest mi strasznie trudno żyć w niepewności o jego zbawienie.
Chcę mimo wszystko mieć nadzieję, że jest zbawiony. Zawsze mówiłam Bogu, że jeżeli nie będę miała pociechy, by się dowiedzieć, że umarł pojednany z Bogiem, to chcę mieć chociaż nadzieję jego zbawienia. To prawda, że nie mam jeszcze pewności, czy to zmartwienie, które Pan mi przysłał jest słuszne. O śmierci szwagra dowiedziałam się poprzez depeszę. Jego córka, która zna moje niepokoje o niego mogła napisać- zmarł zaopatrzony w sakramenty, gdyby dostąpił tej łaski. Myślę, że odnaleziono go zmarłego lub prawie zmarłego. On był bardzo chory od dawna. Tymczasem mój biedny szwagier przyjechał się ze mną spotkać podczas mojego pierwszego pobytu w Paryżu w maju.
Wydawał się bardzo zmieniony. Bardzo martwiłam się o jego duszę i prosiłam jego córkę, by przyprowadziła mu księdza. Odbyłam spotkanie z pewnym Jezuitą, by go wprowadzić w problemy mego szwagra, bo myślę, że byłam sama, która znałam go najlepiej. O. Jezuita napisał do niego, by się z nim umówić na wizytę i spotkanie czysto naukowe, by móc od czegoś zacząć. Miało to być preludium do innych rzeczy. Mój szwagier nie odmówił propozycji, ale chciał poczekać, jak się lepiej poczuje. Niestety, stan jego zdrowia już się nie poprawił. Nie jestem absolutnie pewna czy uczestniczył w ceremoniach paschalnych tego roku. W Wielką Sobotę wyszedł z domu, jak i Niedzielę Wielkanocną, by wcześnie rano uczestniczyć we Mszy św. Być może dopełnił swoich chrześcijańskich obowiązków. Gdy będę coś więcej wiedziała napiszę wam w następnym liście. Długo opowiadałam wam o moich lękach i trwogach byście modliły się za tę biedną duszę. Proszę was moje córki byście modliły się dużo za mego nieszczęśliwego szwagra. Jakże mało liczy się szczęście, bogactwo, talent i sukcesy zawodowe w godzinie śmierci. Szklanka wody podana ubogiemu znaczy więcej niż wszystkie sukcesy Salomona.
s. Anna Siudak, fmm