Zgromadzenie Sióstr
Franciszkanek Misjonarek Maryi
Prowincja Europy Środkowej i Wschodniej

Maria Agnieszka od św. Jana Chrzciciela, Maria Jos?phe Sophie de Vill?le, urodziła się 2 kwietnia 1844 r. na wyspie Réunion, w powszechnie znanej i głęboko religijnej rodzinie, która bardzo zasłużyła się Francji i Kościołowi. Liczni jej członkowie byli żuławami papieskimi, nawet rodzony brat  Sophie. Rodzina pochodziła z Tuluzy, której jedna część osiedliła się na wyspie Réunion począwszy od Józefa de Vill?le. On to był we Francji deputowanym, ministrem finansów i prezesem rady ministrów w 1822 r.

Sophie poznała Siostry Wynagrodzicielki dzięki swojej ciotce Marii z Nazaretu. Jej ciocia zostawszy wdową w wieku 22 lat wstąpiła do  Wynagrodzicielek i w 1865 r. była asystentką generalną w Zgromadzeniu i przełożoną domu w Rzymie. Była bardzo ceniona przez Piusa IX. Sophie de Vill?le  poznała Stowarzyszenie Maryi Wynagrodzicielki  na wyspie Réunion w 1865 r. Tam też rozpoczęła 6 stycznia 1865 r. nowicjat i złożyła swoje pierwsze śluby zakonne 3 kwietnia 1868 r. Po odbyciu nowicjatu, została wysłana 17 czerwca 1868 r. do Madury i tam została przyjęta przez Marię od Męki Pańskiej, która była prowincjalną.

 

Śluby wieczyste złożyła 19 stycznia 1873 r. i została asystentką domu w Trichinopoly, gdzie nazywano ją "Matką o łagodnym charakterze". Charakteryzowała się wielką lojalnością, łagodnością i stanowczością szczególnie w formacji tubylczych sióstr. Potem była przełożoną najuboższego domu w Adeikalabouram. Po następnym pobycie w Tricinopoly (wrzesień 1874- luty 1876 r.) znowu wróciła jako przełożona do Adeikalabouram i tam przeżyła tragedię separacji 11 czerwca 1876 r. Była to dla niej bardzo trudna decyzja, gdyż z Wynagrodzicielkami związana była także poprzez więzy rodzinne.

Zawsze pamiętała o tej dacie i każdego roku, nawet z dalekich Chin, pisała do Marii od Męki Pańskiej: "Dziś święto św. Barnaby, które przypomina mi nocną ucieczkę z Adeikalamburam, separację i nasz ból, upokorzenia i tą agonię tym bardziej bolesną i pełną trwogi, gdyż nie wiedziałyśmy dokąd zmierzamy a gruba zasłona okrywała Bożą wolę wobec nas. Musiałyśmy opuścić nasze życie zakonne, to było dla nas jasne, ale nie chciałyśmy odejść od Kościoła, w którym z tak wielką miłością złożyłyśmy nasze śluby. Dlaczego tak się stało mój Boże? To pytanie "dlaczego?" zadawałyśmy niebu i czyż nie miałyśmy prawa, by je tam kierować? I jak bardzo długo czekałyśmy na odpowiedź z nieba! Kto opowie o błędach, które popełniono w tej nocy, która trwała całe lata? Te refleksje, które mną zawładnęły dzisiaj z powodu tej daty pozwalają w mojej duszy wzbudzić wdzięczność Bogu, który pozwalając nam przejść przez młynek do czyszczenia ziarna, tak bardzo nas umiłował."

Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela towarzyszyła Założycielce w Rzymie w styczniu 1877 r. w momentach trwogi oczekiwania na aprobatę nowego Zgromadzenia i pisząc dziennik z przeżytych wydarzeń. 5 kwietnia 1877 r. była obecna przy fundacji w Saint Brieuc. Tam też pisała dziennik domowy. Dnia 18 lutego 1878 r. powróciła do Indii z grupą Nowicjuszek, będąc w ten sposób przewodnikiem pierwszej wyprawy misyjnej Misjonarek Maryi. Gdy Maria od św. Weroniki z powodów zdrowotnych wróciła do Europy, Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela został przełożoną w Ootakamund i odpowiedzialną za misje w Indiach. Sytuacja była trudna z powodów finansowych, rozwijających się dzieł i niewystarczającego personelu.

W latach 1883-1884, gdy Maria od Męki Pańskiej była zdjęta z urzędu Generalnej, Maria Agnieszka od św. Jana Chrzciciela, przeżyła momenty wielkiego cierpienia i trwogi, będąc odcięta i odizolowana od reszty Zgromadzenia, otrzymując tylko spóźnione i fragmentaryczne wiadomości. Do tego doszło znaczne pogorszenie stanu jej zdrowia. Do Europy wróciła na Kapitułę Generalną w 1884 r. i została asystentką generalną. Pomagała Marii od Męki Pańskiej przy fundacji w Marsylii, gdzie została przełożoną, będąc jednocześnie odpowiedzialna za finanse Zgromadzenia, po śmierci Marii od Ducha Świętego. Mimo ubóstwa jakie panowało we wspólnocie pod patronatem św. Rafaela, budował klasztor i kaplicę.

Po zakończeniu budowy kaplicy otrzymała propozycję wyjazdu na fundację do Ameryki. Miała wtedy 50 lat i odpowiedziała: "Jestem gotowa wyjechać nawet tego wieczoru, jeżeli trzeba. Bardzo kocham wspólnotę św. Rafaela, ale nic mnie tu nie wiąże. Jestem tu od 5 lat i jest to dla mnie godzina prawdziwego oderwania. Będę na zawsze wdzięczna, jeżeli otrzymam okazję, by zrobić ofiarę z wszystkiego dla Boga opuszczając Francję, by zanieść adorację najświętszego Sakramentu do Ameryki. Jeżeli moja pomoc może posłużyć Zgromadzeniu, będzie to dla mnie wielkim pocieszeniem."
Kilka dni później rozmawiano w Marsylii o wyjeździe sióstr do Chin, wtedy Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela napisała: "Modlę się do dobrego Boga, by wam przyszedł z pomocą, by was oświecił. Wiedzcie, że jeżeli będzie taka potrzeba, jestem gotowa pozostać albo wyjechać do Chin czy do Kanady. Dla mnie nieważne jest gdzie".

W 1890 r. 15 czerwca na prośbę Marii od Męki Pańskiej wyjechała do Chin na fundację w Tong-Uien-Fang, by towarzyszyć pięciu siostrom do Chen-si. Miała tam zostać tylko kilka miesięcy i powrócić, ale z powodu trudności podróżowania, biskup postawił warunek: te które zamierzają dojść do celu, mają tam pozostać. Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela zatelegrafowała do Marii od Męki Pańskiej i otrzymała odpowiedź, że ma udać się do Tong-Uien-Fang. Dotarły tam 20 grudnia 1890 r.
Będąc przejazdem w Singapurze Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela spotkała Indyjki, które znała z Madury i z radością powróciła wspomnieniami do przeszłości:

"Singapur 6 lipiec 1890 r. Do chińskiego kościoła wszedł jakiś człowiek, niosąc całun pogrzebowy. Siostra Hilarien ze Zgromadzenia św. Maura postawiła mu po malajsku pytanie, a on pokazywał rękami, że nic nie rozumie. Poznałam tego człowieka indyjskiej rasy i zapytałam go o imię, podczas gdy jego spojrzenie mi mówiło: Znam was! Słysząc mój głos nie miał już wątpliwości. Jak wy Tayare znalazłyście się tutaj? Jestem Hanerimuttu i znałem was w Indiach. Cóż za radość was widzieć ponownie? Gdzie jedziecie? Dzieliłyśmy radość tego człowieka i spędziliśmy razem dłuższą chwilę. Szedł za naszym pojazdem, by nas znowu spotkać.

W kościele indyjskim, spotkała nas następna niespodzianka. Missel-Amal matka naszej małej Ubagaran, wchodząc do kościoła spotkała mnie w drzwiach. To była prawdziwa eksplozja radości. Krzyczała: "Haja Tayare!". Pytała mnie co słychać u Passion Tayar, Ronika Tayar, Mishel Tayar, Spiriten Sancten Tayar o wszystkich siostrach i kiedy powiedziała jej, że te dwie ostatnie nie żyją, zaczęła płakać. Dowiedziawszy się, że jadę do Chin powiedziała: "Zaludniajcie całą ziemię waszymi klasztorami, zbawiajcie dusze i niech Boże błogosławieństwo wam towarzyszy". Cóż mogę wyznać po tym spotkaniu? Byłam wzruszona. Oderwałyśmy się w końcu od tych dwóch istot, które tak nagle wywołały mi wszystkie wspomnienia z przeszłości, słodkie i smutne jednocześnie. Miasto Singapur jest w pełni rozwoju. Anglicy mają tu luksusowe, piękne wille. Po drodze widziałam wszystkie drzewa i owoce jak na mojej drogiej Reunion, co sprawiało, że mój spacer był jeszcze piękniejszy. Podczas gdy moje serce radowało się tym wszystkim, dusza wzlatywała do nieba, dziękując Bożej Opatrzności za to słodkie popołudnie."

Maria Agnieszka od św. Jana Czciciela razem z siostrami najpierw przebyły tę samą drogę co ich poprzedniczki do Itchang Hankow. W Yang-Tse-Kiang był ich pierwszy postój w Chinach. Rzeka Han-Kiang była niemożliwa do przepłynięcia. Musiały więc czekać kilka miesięcy. Wszyscy uważali, że kobiety płynące aż do Chen-si to wielkie wydarzenie. Zajęte pesymistycznymi myślami, jeszcze raz telegrafowały do Marii od Męki Pańskiej, czy mają płynąć dalej. Ona odpowiedziała, że tak. Jeden z katechistów Wikariusza Apostolskiego Chen-si czekał na nie w Hankow, by być ich przewodnikiem i towarzyszem podróży. Mistrz Piotr chronił je przez całą drogę, przed ciekawością ludzką oraz nienawiścią jaką Chińczycy darzyli Europejczyków. Musieli pokonać po drodze także liczne kontrole celne.

W chwili opuszczenia Hankow, pożegnały ubrania zakonne. Ubrały niebieskie pończochy, czarne buty, niebieskie spodnie, krótkie granatowe bluzki, małe czepki z czarnej satyny, czarne woalki zakrywające twarz. Był to ich uniform na drogę. Tak przebrane, 15 października w Hankow, zeszły do portu rzecznego. Przechodnie zatrzymywali się, by im się przyjrzeć i ich stopy zdradzały, że były przebranymi Europejkami. Łódź na której miały płynąć nazywała się Nadzieja. Weszły na nią przez okno i katechista zamknął je w małym pomieszczeniu, by je uchronić przed niedyskretnym okiem ciekawskich. W dwóch pomieszczeniach, gdzie był maleńki ołtarz, zarezerwowanych dla sióstr, każdego ranka była odprawiana Msza św. Przychodził do nich misjonarz, o. Zenobio, który płynął w barce, zaraz za łodzią sióstr. Każdego wieczoru zatrzymywano łódź przy brzegu lub na środku rzeki w obawie przed złodziejami. Po 21 dniach podróży zatrzymali się w Loo-Ho-Ku, stolicy Północnej Hupe, gdzie siostry miały następny postój. Ojciec Fantosati, Franciszkanin, przekazał siostry dziewicom chińskim, które prowadziły żłobek.

Siostry po tylu dniach podróży miały nogi sztywne jak bagietki. Odpoczywały tam 5 dni. Tercjarki chińskie kupiły im sześć wierzchnich, podwójnych nakryć ozdabianych, z szerokimi rękawami, by je włożyły na swoje ubrania. W oczach Chińczyków w takich strojach robiły lepsze wrażenie. Szóstego dnia wyruszyły na inną barkę, jeszcze mniejszą, gdzie musiały żyć pomiędzy Chińczykami w dymie ogniska. Największy problem to jak sprawować Mszę św. Z surowej bawełny, którą zakupił katechista Piotr, zrobiły dach, z koców ściany i dywan i w tak urządzonym namiocie-kaplicy była sprawowana Najświętsza Ofiara. Gdy przybyły do Tchien-Kiao-Keu, rezydencji belgijskiej misji franciszkańskiej, o. Zenobio się na dobre rozchorował. To o. Xavier z misji belgijskiej podjął się, by je poprowadzić do Chen-si. Dnia 17 grudnia wyjechały w małej barce i wieczorem dobiły do Mau-Fchou. Znaleźli się na ziemiach Chen-si.

W chińskiej chrześcijańskiej rodzinie zapewniono siostrom wyżywienie i schronienie. O.Xavier wyznaczył swojej karawanie tylko 5 godzin snu i o czwartej rano wyruszyli w drogę.
Dla o. Zenobia i sióstr były krzesła. Ale jakie krzesła? Wyobraźcie sobie dwa długie bambusy a na środku nich uczepiona deseczka, która wyglądała na siedzenie. Z tyłu by służyć za oparcia tragarze mieli zwinięte swoje nakrycia i ubrania i obwiązane sznurkiem, tworząc jednocześnie mały dobrze zaopatrzony, przenośny sklep, do którego zbiegali się mieszkańcy ze wszystkich stron. Czyż słońce nie jest dla wszystkich? Dwa końce sznura podtrzymują inną deseczkę, bardzo wąską, która nie przestawała być ruchliwa, nawet gdy stopy były na niej oparte, gdyż nie było oparcia z tyłu. W ten sposób siedziało się jak na grzędzie oparte na plecach tragarzy. Konieczne było ciągłe utrzymywanie równowagi. Zagłębiano się w śnieżne góry i wspinano po oblodzonych drogach.

Często drogi te przechodziły w strumienie i trzeba było je przekroczyć lub przejść przez mostki. Gdyby uczynili jakiś nieuważny krok, można byłoby wpaść do lodowatej wody. Siostry musiały czasem zejść ze swoich krzeseł jeżeli ścieżka stawała się nie do przebycia. Wspinały się, wdrapując jak mogły, albo schodziły na czworaka ze skał. Podróż ta trwała osiem dni. Wieczorem chroniły się w bardzo złym stanie oberżach. Znajdując się pomiędzy Chińczykami siostry paliły długie fajki, chrupały kilka kawałków kukurydzy.

O. Xavier zerkał okiem, gdzie przestawić świnie, osły czy wołu, by umieścić na nocleg siostry. Jeden raz nawet nie przeszkadzały im zwierzęta. Były szczęśliwe przypominając sobie Betlejem. Dnia 22 grudnia o ósmej rano, góry zostały pokonane, i przed nimi otwarła się równina w całej pełni swego piękna i której widok przypominał Francję. Tylko kilka godzin dzieliło je od Tung- Uien- Fang. Była jeszcze do przekroczenia rzeka Yu-hi. Siostry dostały się na szeroką tratwę, gdzie byli ludzie i zwierzęta; prawdziwa Arka Noego. Na drugim brzegu francuski Franciszkanin wyszedł im na spotkanie. W ciągu dwóch godzin wozy z misji zawiozły je do Tung-Uien-Fang. Czekała na nie wystawiona Hostia. Biskup Pagnucci otoczony 22 klerykami, którzy tworzyli chór, wprowadzili siostry do sanktuarium.

Na nowej fundacji mając na początku niewielkie zaangażowania siostry poświęcały czas na modlitwę i naukę chińskiego. Cierpiały tam bardzo fizycznie z powodu surowego klimatu, chorób, śmierci dwóch sióstr (Marii Julii i Marii Candide), trudów z powodu zakładanych dzieł, braku pomocy duchowej i wewnętrznej trwogi. Matka Maria Agnieszka od św. Jana Chrzciciela opisuje tę sytuację w listach:
"21 styczeń 1891 r. To zimne jest trudne do zniesienia, bez mojej woli wyciska mi łzy. To mnie bardzo głęboko upokarza. Tego zimna nie można sobie wyobrazić. I w tym bardzo zimnym kraju nie ma drzewa. Jak dotąd przysłano nam odrobinę węgla drzewnego, którym palimy w maleńkim piecyku znajdującym się na środku pokoju. Zmniejsza to trochę zimno, ale i ten węgiel nam się kończy. By go sprowadzić potrzeba stracić trzy dni".

"24 stycznia 1891 r. Tego ranka zimno się podwoiło. W naszych miskach z wodą jest lód i wóz z węglem drzewnym nie przyjeżdża. Próbujemy się nie skarżyć i prosimy dobrego Boga, by błogosławił to nasze cierpienie, by się stało miłe dla Niego. Chciałam napisać, ale zamarzł atrament w kałamarzu."
"21 wrzesień 1891 r. Po ludzku mówiąc nie możemy przeżyć przyszłej zimy i lata, szczególnie lata i jesieni w warunkach, w których się znajdujemy. Boję się, że żadna z nas tego nie zniesie. Bardzo mnie kosztuje, by Wam o tym mówić, ale taka jest rzeczywistość. Nie ma miejsca w tym co opisuję na przesadę czy fantazjowanie".

Historia tej fundacji jest naprawdę przedziwna. Nie potrafię sobie wytłumaczyć tych 6 miesięcy, które nie przypominają niczego, co przeżyłam do tej chwili. I to prawdziwe szczęście, tak czyste i nieziemskie wzrastało do 25 czerwca, do 6.00 rano. Od tego momentu krzyż zaczął nas przytłaczać każdego dnia stając się coraz cięższy, że wydawało się nam iż zniszczy tę fundację. Na miarę jak nasza liczba się zmniejszała, te które przeżyły musiały dawać więcej, płacić samym sobą, więcej cierpieć."

Rok później 20 grudnia 1891 r. siostry adorując Najświętszy Sakrament w Katedrze wspominały swoje przybycie na fundację. Dwie z nich nie przeżyło tego roku oddając wspaniałomyślnie swe życie za kościół i dusze. Następny rok był również dla Marii Agnieszki od św. Jana Czciciela, oprócz duchowych radości, pełnym bolesnych prób i doświadczeń, dzięki którym mogła jak św. Jan Chrzciciel się umniejszać, by wzrastał w niej Chrystus. Jedynym dziełem, które siostry próbowały poprowadzić był sierociniec, ale i tak miały związane ręce, by poprowadzić na swój sposób. Utworzenie dzieł jak w Indiach było tu na razie niemożliwe mimo, że mieszkały w chrześcijańskiej wiosce.

Dnia 3 kwietnia 1893 r. obchodziła srebrny jubileusz ślubów wieczystych. Do radosnego dziękczynienia za wierność Boga dołączały się codzienne troski z których największa była wielka umieralność dzieci w sierocińcu. W 1898 r. siostry założyły przychodnię, bo bardzo dużo chorych Chińczyków przychodziło prosić o pomoc. Z czasem powstał szpital.

Zima w 1899 r. była dla Marii Agnieszki od św. Jana Czciciela szczególnie uciążliwa. Jej dłonie od zimna były kompletnie niesprawne, nie mogła nawet pisać. Miała nadzieję, że z wiosną wszystko wróci do normy. 16 kwietnia razem z siostrami odnowiła swoje śluby zakonne i tego dnia wieczorem musiała się położyć do łóżka, by już więcej się z niego nie podnieść. Nie chciała jednak, by komukolwiek pisać o jej chorobie, by nikogo nie martwić. 26 kwietnia przekazała siostrom ostatnie instrukcje: gdzie i jak chce być pochowana mówiąc siostrom, że umrze. Zarażona tyfusem, zmarła 30 kwietnia 1899 r. Nie chcąc nic po sobie zostawić, zażyczyła sobie, by do jej trumny włożono wszystkie jej osobiste notatki oraz listy. Pozostały tylko listy, które pisała do Założycielki, stąd mamy jej wspaniałe relacje z podróży. Ona sama chciała być jak Jan Chrzciciel, przygotować drogi Panu.

Umarła w opinii świętości. Biskup Amato Pagnucci, wikariusz apostolski w Tong Yuen Fang w liście do Marii od Męki Pańskiej tak pisał 4 maja 1899 r.: "Cierpliwość Matki Marii Agnieszki od św. Jana Czciciela, jej pokora, poddanie się i miłość Boga, miłosierdzie okazywane bliźnim, łagodność i wycofanie się we wszystkim było czymś naturalnym ukazującym wielkość jej serca. Była bardzo pracowita, odważna, umiała zarządzać i zorganizować życie w klasztorze i dziełach. Wszyscy byli bardzo uważni na to mówiła, na jej każde słowo. W swojej łagodności potrafiła być też stanowcza jeżeli było to konieczne. Jej współsiostry dla niej wieki respekt i kochały ją jak matkę. Zawsze żyły w zgodzie i kochały się jak prawdziwe siostry. Z potrzeby serca piszę to świadectwo, po śmierci Matki Marii Agnieszki od św. Jana Czciciela, by Was pocieszyć po stracie, bo wiem jak bardzo szanowałyście ją i kochały".

Maria od św. Jana de Britto od Dzieciątka Jezus, Amélie Marie Nédelec, Bretonka, była nazywana przez Marię od Męki Pańskiej zdrobniale w listach "Britto" albo "mój mały Jezus". Jest jedną z najmniej znanych Założycielek. Jej 33 lata na misjach przyczyniło się do wzrostu Zgromadzenia FMM w Indiach.

Urodziła się w Brest w Bretanii we Francji 13 września 1840 r. w pobożnej i umiarkowanie zamożnej rodzinie. Jako dziecko straciła ojca. Matka pozostała z czterema córkami z których Amélie była najstarsza. Otrzymała skromne wykształcenie o czym świadczy jej prosty styl pisania listów, który był jednocześnie bardzo żywy.

W wieku 17 lat odpowiedziała na wezwanie Jezusa i wstąpiła do Stowarzyszenia Maryi Wynagrodzicielki. Jej trzy siostry poszły w jej ślady i stępiły do różnych zgromadzeń zakonnych we Francji. Matka pozostawszy sama stała się tercjarką franciszkańską i zamieszkała jako świecka w klasztorze jednej z córek. Tam też zmarła pozostawiając po sobie przykład świętego życia.
Amélie otrzymała imię zakonne Maria od św. Jana de Britto od Dzieciątka Jezus i w 1863 r. otrzymała posłanie na misje do Madury. Tam złożyła śluby wieczyste 1868 r. w Tuticorin, w obecności Marii od Męki Pańskiej, która była jej przełożoną prowincjalną.

Od swego przyjazdu do Indii była zaangażowana do formacji tubylczych sióstr zakonnych w Trichinopoly i kilka lat później pracowała jako dyrektorka dzieł w Adeikalamburam. Siostry zajmowały się tam młodymi i starszymi indyjskimi kobietami, niemowlętami i dziećmi chrześcijańskimi i pogańskimi oraz prowadziły katechumenat. Tam nauczyła się bardzo dobrze języka i zwyczajów kraju, do którego Bóg ją przyprowadził.

W 1876 r. odeszła od Wynagrodzicielek i zamieszkała w Ootacamund. Została dyrektorką tamilskiej szkoły aż do 1886 r. Stąd została zawezwana do Coimbatur, by wnieść swój wkład w rozwijające się dzieła. W liście do o. Rafała z 19 marca 1887 r. wspomina o dziele Agregowanych Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego: "Dzieło to istnieje od roku i jest w nim 14 Indyjek, które chcą praktykować doskonałość chrześcijańską. Przechodzą szkołę poświęcenia się braciom angażując się w pracę w szpitalu. Są pielęgniarkami, godnymi córkami św. Franciszka z Asyżu. Opiekują się także trędowatymi, uprzywilejowanymi przez Serafickiego Ojca. Często czuwają wiele nocy z kolei podejmując służbę przy najbardziej odrażających chorych, nad którymi odmawiają błogosławieństwo św. Franciszka, by wyprosić nawrócenie dla trudnych przypadków."

W 1888 r. powróciła do Ootacamund, by zastąpić Marię Klarę Fernandez zawezwaną do Europy. Zlecono jej także zajęcie się pierwszymi tercjarkami tranciszkańskimi w tym regionie, które były preludium do pierwszych misyjnych powołań. Tam otrzymała nowe posłanie, dzięki któremu mogła dać z siebie to, co najlepsze. Została mianowana przełożoną nowej fundacji w MĂŠliapour, niedaleko Madrasu. Potrzebowała trochę czasu, by się zastąpić w Ootacamund i 16 października 1888 r. wyjechała z małą wspólnotą na nową fundację. Tam otrzymała łaskę błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem każdego dnia, czekając na powiększenie wspólnoty, które pozwoli mieć codzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Nie można ukryć faktu, że pierwszy okres na Górze św. Tomasza Apostoła był dla sióstr bolesny i heroiczny. Siostry podziwiały cnoty i spokojną odwagę Marii od św. Jana de Britto. Ta misja miała być wioską, miejscem przyjęć dla ubogich wszelkiego rodzaju.

Maria od św. Jana de Britto wykorzystała swoje 27 letnie doświadczenie organizacyjne w pracy na misjach, by wybudować klasztor i pomieszczenia na dzieła. Zanim została przełożoną w Méliapour pracowała w bieliźniarni, westiarni, w zakrystii, była wychowawczynią sierot, pracowała w żłobku, w schronisku, z tubylczymi siostrami zakonnymi, z tercjarkami, była asystentką domową, ekonomką. Jednym słowem była to kobieta czynu. Powoli biskup Méliapour z wielkim zaufaniem powierzył siostrom animację śpiewu liturgicznego w katedrze, przeniósł do klasztoru szkołę angielską a następnie tamilską, azyl dla starszych i opuszczonych kobiet oraz sierociniec euroazjatycki. Maria od św. Jana de Britto napisała kilka miesięcy później do Marii od św. Aniołów, swojej asystentki w Rzymie: "Zaczynam w Méliapour od małego zakładu, w którym są próbki każdego z naszych dzieł". W efekcie w latach 1889-1890 ukazał się pensjonat, bardzo uczęszczana przez chorych przychodnia, w tym również trędowatych. Jednocześnie nie brakowało siostrom różnych trudności finansowych i troski o pomieszczenia na dzieła.

Rozwój dzieł i wzrastająca liczba sióstr wspólnoty wypełniały dni przełożonej. Mówiła z prostotą, że "ma zajęć powyżej głowy: prowadzenie ekonomatu, egzaminy, niekończące się wizyty. Na cztery rzeczy do zrobienia wybieram tę, która najszybciej powinna być zrobiona." Tymczasem mino nawału zajęć była ona "duszą domu". Wszystko zajęcia wykonywała z wielkim spokojem i z czasem z coraz większym spokojem. Jej krótkie nieobecności we wspólnocie były odczuwane jako wielka pustka.

W 1890 r. czekała ją wielka radość. Została wezwana jako delegatka na Kongregację Generalną do Rzymu, która zgromadziła siostry z Azji, Afryki i różnych krajów Europy. Maria od św. Jana de Britto była najbardziej oczekiwana przez Marię od Męki Pańskiej, która nie widziała jej od 14 lat i osobiście wyjechała po nią na dworzec, by się z nią spotkać jak za dawnych dobrych czasów.
Dla Marii od św. Jana de Britto te miesiące spędzone w centrum Zgromadzenia były wyjątkowym doświadczeniem. Ze statku w drodze powrotnej pisała: "Czuję się teraz o wiele bliżej naszego drogiego Zgromadzenia. Wszystko jest dla mnie takie inne. Wydaję mi się, że zobaczyłam Zgromadzenie jak za nowego dnia."

Tymczasem jej pobyt w Europie był krótki. Musiała przyśpieszyć swój wyjazd , gdyż był on przewidziany tylko do stycznia 1891 r., ponieważ wszystkie miejsca na statku do wiosny były zarezerwowane. Po bardzo krótkiej wizycie w Châtelets wsiadła na statek 2 listopada 1890 r. z Marią Josephine, która została mianowana prowincjalną Indii i której wikarią została Maria od św. Jana de Britto, mieszkając jednocześnie Méliapour. Będąc we Francji Maria od św. Jana de Britto nie miała czasu odwiedzić swoich sióstr zakonnic, co było dla niej bardzo smutne i bolesne.

Maria od św. Jana de Britto stała się więc wikarią prowincjalnej, która nie znała ni języka, ni zwyczajów Indii i musiała ją we wszystkim wspierać. Robiła to w duchu wyjątkowego zaparcia się siebie. Jedność między prowincjalną a jej wikarią była szczęściem dla przebywających w Indiach sióstr.
Maria Josephine określała swoją wikarię jako "podporę najbardziej pewną w całej prowincji". Dar z siebie u Marii od św. Jana de Britto był całkowity. Mówiła bowiem: "Jestem od Boga, z Bogiem i dla Boga". W notatniku duchowym znalezionym po jej śmierci dorzuca jeszcze: "dla stworzeń również, gdyż one są od Boga, dla Boga i w Bogu". Słowa te były programem jej trudnego życia podczas ostatnich lat w Méliapour. W 1892 r. ksiądz, który zastąpił nieobecnego przez cały rok miejscowego biskupa, przejął zarząd nad wspólnotą sióstr i dziełami. Tego samego roku epidemia cholery zabrała dwie siostry, które nie zostały zastąpione. Następnego roku asystentka wysłana z Cejlonu przez Marię od Męki Pańskiej, Maria Beatrix, została wezwana do Chefoo jako przełożona.

Maria od św. Jana de Britto oddawała się pracy całkowicie, ale jej zdrowie zaczęło słabnąć. W 1893 r. była zmuszona wyjechać do Ootacamund na odpoczynek. W lutym 1896 r. nastąpił ponowny nawrót choroby, ale szybko się podniosła, gdy 6 marca otrzymała wiadomość, że prowincjalna Maria Joséphine zachorowała w Ootacamund. Zdecydowała, że tam pojedzie i obiecał siostrom, że jej nieobecność nie potrwa dłużej jak tydzień. Po drodze zaplanowała odwiedzić siostry w Coimbatur i w Palgath. Dnia 19 marca upadła w kaplicy w Ootacamund i musiała położyć się do łóżka. Ciężka, niewytłumaczalna choroba zaprowadziła ją do domu Ojca 12 kwietnia 1896 r. Dnia 14 kwietnia, w dzień jej pogrzebu, przybył do Méliapour list od Marii od Męki Pańskiej, który ją zobowiązywał, by będąc wikarią prowincjalną, kierowała prowincją podczas nieobecności Marii Josephine, na którą czekano w Rzymie, gdyż miała się odbyć Kapituła Generalna w 1896 r.

W liście była też zapowiedź, by przygotowała się do przejęcia odpowiedzialności prowincjalnej Indii. Założycielka nie wiedziała o jej nagłej chorobie i nie od razu została poinformowana o jej śmierci. Dopiero 14 kwietnia, niespodziewanie o. Rafał przekazał jej tę smutną wiadomość, mając wcześniej telefon z Ootacamund. Maria od Męki Pańskiej napisała w liście generalnym do sióstr: "Wszystkie wiecie jak bardzo kochałam Marię od św. Jana de Britto i o jej niewinności, pobożności, dobroci oraz o tym, że nazywałam ją "małym Jezusem". To z powodu jej wielkiego nabożeństwa do Dzieciątka Jezus, które starała się naśladować. Mamy pewność na wieczne szczęście jej duszy, które jest jej najwyższym dobrem i która nas wszystkich swoją postawą budowała.

Jakże wielka pustka powstała w Indiach i rana w naszych sercach. Spośród nas "starszych" ona była najbardziej kochana przez wszystkich. Mam niewzruszoną nadzieję, że będzie się za nas modliła, by wyprosić dla swoich sióstr łaskę świętości i potrzebne światło, byśmy zrozumiały powołanie ofiar za Kościół i dusze oraz siłę i wspaniałomyślne serca, byśmy to światło wprowadzały w praktykę".
Maria Emmanuel napisała z Kolombo do Marii od Męki Pańskiej: "Jak zastąpicie w Indiach Marię od św. Jana de Britto, która miała takie wielkie doświadczenie pracy misyjnej, tak zjednoczoną z Bogiem w modlitwie i działaniu? Ona była cichą i łagodną towarzyszką naszych pięknych dni jak również tych bolesnych".

W Méliapour w klasztorze i na zewnątrz trwała wielka żałoba: artykuły w gazetach, okazywanie współczucia siostrom przez tubylców a przede wszystkim wielka pustka we wspólnocie. W dzienniku wspólnoty napisały: "Nasze serca są zdruzgotane, pełne bólu nawet jak nie wyrażamy tego głośno. Wszyscy bardzo szybko odgadli treść telegramu. W niedzielę, gdy śpiewałyśmy Requiem nasze serca były rozdarte, głosy pełne łez i szlochania. Był to dzień ciszy i śmierci wszędzie. W dziełach dzieci leżały na ziemi nie wydając głosu".

Maria od św. Albana i Matka od św. Denisa próbowały podnieść na duchu prowincjalną, która była kompletnie zdesperowana. "Nasza biedna Matko stań pod krzyżem Chrystusa z Maryją i proś Ją, by nas strzegła ze wszystkimi dziećmi, które tak bardzo nas potrzebują. Uczyń to widząc wszystkich zasmuconych, byśmy nabrali odwagi w imię Jezusa i Maryi, by ponieść ten ciężki krzyż, który Bóg nam włożył na ramiona i naznaczył nasze biedne serca"(Maria od św. Denisa 12 kwietnia 1896 r.)
"Jestem jeszcze stróżem naszego domu pod wezwaniem św. Tomasza Apostoła, gdzie przebywamy biedne sieroty od kiedy dobry Bóg zabrał do siebie naszą ukochaną i nieodżałowaną Matkę Przełożoną. Ah! Moja Najwielebniejsza Matko dobry Bóg potraktował nas jak mocne dzieci, a my jesteśmy takie słabe. Wierzymy, że da nam swoją łaskę" (Maria od św. Albana 30 kwietnia 1896 r.)

Matka Maria od św. Jana de Britto podczas swojego życia czyniła dobro w ukryciu i z prostotą. Nie znosiła jak coś się mówiło na jej temat. Była zawsze wyciszona i wycofana. Dopiero wielka manifestacja na jej pogrzebie ukazała jak bardzo kochała i była przez wszystkich kochana. Jej ostatnimi słowami przed śmiercią były: "W ostatniej godzinie żałuję tylko jednego, że nie mogłam kochać więcej".
Została pochowana na cmentarzu w Ootacamund. Jej grób długo był obiektem czci Indyjczyków, którzy przynosili lampy, kadzidło i girlandy z kwiatów. W aleji, którą odprowadzono Marię od św. Jana de Britto do grobu Maria Josephine kazała umieścić stacje Drogi Krzyżowej.

Siostry ze wspólnoty Marii od św. Jana de Britto, inne siostry oraz prowincjalna Maria Josephine pisały do Założycielki, by wyrazić swój ból po jej stracie. Te listy proste i spontaniczne ukazują osobowość Marii od św. Jana de Britto, której cechy mimo, że minęło ponad sto lat od jej śmierci, są aktualne dla każdej prawdziwej przełożonej i misjonarki.

Cechy charakterystyczne jej zarządzania to przed wszystkim koncepcja autorytetu jako służby:

  1. Jej miłość połączona była z czułością. Nikogo nie wyróżniała i nie była stronnicza. Szczególną troską i służbą otaczała siostry chore, prowadziła je duchowo i wspierała bardziej przez przykład niż słowa.
  2. Wyjątkowo troszczyła się o sprawiedliwość. Nigdy nie dawała odpowiedzi zanim wcześniej nie zbadała do głębi pytania czy prośby czy są podstawne, by je bezstronnie spełnić. Posiadała nadprzyrodzoną cnotę roztropności i była modelem jak rozeznawać: słuchała, konsultowała, modliła się, rozmyślała i dopiero na koniec decydowała.
  3. Nie wahała się, by korygować osoby, ale jej korygowanie błędów i osobiste upomnienia nie odbierały radości i nie pozostawiały żadnego śladu goryczy.
  4. Jeżeli brała na siebie prace najbardziej męczące to dlatego, że obawiała się o inne osoby i jej osobiście nic nie wydawało się niemożliwe. Wykazała maksimum pomysłowości w tworzeniu dzieł dla ubogich.
  5. Źródłem mocy była dla niej modlitwa, szczególnie ta w godzinach wieczornych. To ona wspierała żywotność modlitwy wspólnotowej, by nie stała się ona dla osób żyjących w ciężkim przytłaczającym klimacie rutyną.

Reasumując, tylko sama jej obecność przypominała Boga i dawała poczucie bezpieczeństwa. Jej wspólnota była miejscem pełnym prostoty, harmonii i pokoju.

Jako misjonarkę można ją określić współczesnym wyrażeniem, że była "zinkulturowana". To słowo nie było z pewnością jej znane, ale ona nim w rzeczywistości żyła. Nauczywszy się języka tamilskiego, języka kraju posłania, posługiwała się nim z rzadką perfekcją. Była jedną z pierwszych Europejek i o ile nie pierwszą, która zdała egzaminy z tego języka z sukcesem. Lubiła indyjskie święta i animowane przez miejscową ludność celebracje oraz spontaniczne w nich uczestnictwo. Opisywała je w swoich listach. Liczne z nich były publikowane misyjnych gazetach. Przechodząc ponad zewnętrznymi celebracjami, radowała się chwałą oddawaną Bogu: "Tak daleka od naszych zwyczajów, prosta i prawdziwa wiara tych dobrych ludzi nie pozwala byśmy pozostały obojętne" - pisała w liście.

Kochała Indie i ich naturalne piękno. Opisując swoją pierwszą podróż wozem zaprzężonym w woły z Trichinopoly do Salem, która trwała dwie doby, podziwia piękne krajobrazy, interesuje się zwyczajami, które odkrywały przed nią tę inną cywilizację. Jej miłość do mieszkańców Indii i relacje z nimi ukazują słowa listu pisane przez Marię od św. Damiana do Założycielki: "Nie poznałam siostry zakonnej bardziej kochanej, obdarowywanej szacunkiem, bardziej słuchanej przez Indyjczyków od Marii od św. Jana de Britto. Jej słowa były dla nich słowem Ewangelii. Bardzo rzadko widziałam też inne osoby, poza Matką Założycielką, które potrafiłyby z taką godnością i szacunkiem odnosić się do tubylców.

Maria od św. Michała, prowincjalna Indii ukazała ją podobnie w swoich "Konferencjach indyjskich" dając ją siostrom za przykład: "Maria od św. Jana de Britto była bardzo dobra dla wszystkich i jednocześnie pełna godności w swoich relacjach z sierotami, z tubylczymi kobietami, z wszystkimi ludźmi, którzy przychodzili z zewnątrz. Nikt nie śmiał się zbliżyć do niej. Rozmawiając zachowywali mały dystans i w czasie rozmowy odnosili się do niej z wielkim respektem i zaufaniem. Uczyniła tak wiele dobra dla Indii."

Będzie bardzo trudno znaleźć podobną do Marii od św. Jana de Britto wikarię, pisały siostry do Marii od Męki Pańskiej, która tak to skomentowała: "Bóg nam ją zabrał choć tak po ludzku była konieczna w Indiach. Jedynym głosem, którym nam mówi z nieba jest ta pustka na ziemi, którą pozostawiła".

Maria od św. Denisa, Maria Cécile Nérac to osobowość złożona i bardzo sympatyczna. Jest jedną z mniej znanych Założycielek. Jej długie życie misyjne upłynęło w Indiach i prawie całkowicie w misji w Coimbatur. Jej praca misyjna daleko wyprzedziła ducha jej czasów.

Urodziła się w Saint-Denis, na wyspie Réunion 19 lutego 1839 r. w rodzinie pochodzącej z Bretanii, o której nie ma żadnych informacji. Od najmłodszych lat razem ze swoją siostrą marzyła, by zostać siostrą zakonną i poświęcić się Bogu. W wieku 23 lat 19 listopada 1862 r. wstąpiła do Stowarzyszenia Maryi Wynagrodzicielki. Dnia 19 marca 1863 r. otrzymała habit. Po nowicjacie odbytym na Réunion i złożeniu pierwszych ślubów 27 grudnia 1865 r. jej siostra, która otrzymała imię Marii od św. Leona została wysłana do Francji i Maria od św. Denisa już jej nigdy nie zobaczyła. Ona otrzymała posłanie na misje do Madury, gdzie przybyła 18 lipca 1868 r. i zastała tam Marię od Męki Pańskiej jako prowincjalną. To razem z nią 15 stycznia 1871 r. nowa misjonarka złożyła śluby wieczyste w Tuticorin.

To duchowe doświadczenie przeżyte razem stworzyło bardzo mocne więzi miedzy nimi i Założycielka nazywała ją siostrą bliźniaczką. Dotyczyło to też daty ich urodzenia, bo urodziły się w tym samym roku jak również daty ich definitywnego oddania się Bogu. Nauczywszy się perfekcyjnie języka tamilskiego Maria od św. Denisa otrzymała obowiązek współpracy w formacji indyjskich zakonnic z dwu lokalnych zgromadzeń. Jej bardzo praktyczne uzdolnienia sprawiły, że została najpierw podasystentką a potem asystentką domu w Tuticorin a następnie w Trichinopoly. W tym ostatnim domu z wielkim entuzjazmem pomagała Marii od Męki Pańskiej w założeniu pracowni tkackiej, by indyjskim kobietom zapewnić wszechstronną formację i chleb codzienny.

Wkrótce ta pracownia tkacka cieszyła się wielką popularnością wśród kobiet w Trichinopoly. Rozpoczęto w 1872 r. od prostych tkanin na ubrania dla dzieci z sierocińca. W następnym 1873 r. produkowano piękne obrusy i inne nakrycia a w 1874 r. rozpoczęto produkcję materiału na ubrania ślubne. W 1875 r. produkowano grube koce na fundację do Nazaret w Ootacamund. Jeszcze więcej entuzjazmu okazywały młode robotnice, które obchodziły wszystkich i pokazywały, gdy coś nowego wyprodukowały wzbudzając powszechny podziw.

Choć dyrekcja pracowni była powierzona Marii od św. Denisa, to wspierała ją w tym dziele Maria od św. Damiana, która nazywała ją "wspaniałą siostrą". Ta ostatnia pisała do Marii od Męki Pańskiej, że "bez wątpienia Matka postawiła u mego boku siostrę, której nie da się poprawić, prawdziwą Bretonkę". Ale tak naprawdę to nie tyle miała charakter, który nie dało się poprawić, ale bardzo silną osobowość. Była to kobieta bardzo odważna, z wielkim wspaniałomyślnym sercem, pobożna i gotowa na wszystko. Jej twarz miała mocne i wyraziste rysy, ale bardzo elastyczną wolę, gotową pokonać wszelkie przeszkody.

To w domu w Tuticorin odłączyła się w czerwcu 1876 od Stowarzyszenia Maryi Wynagrodzicielki. Jej decyzja jak wspomina wiele lat później, była "próbą wielkiej miłości do Jezusa, bardzo bolesną i miażdżącą, ale jednocześnie pocieszającą. Dawała wrażenie bycia w otchłani i jednocześnie z niej wydobywająca.

W początkach Zgromadzenia, w Ootakamund zajmowała się młodymi Indyjkami, kościołem parafialnym, który znajdował się blisko klasztoru, ogrodem, eksploatacją wielkiego lasu eukaliptusowego, dawała lekcje śpiewu i szycia. Jej znajomość języka kraju i jej misyjne doświadczenie sprawiło, że została posłana do wspólnoty w Coimbatur, gdzie 13 kwietnia 1881 r. została jego pierwszą przełożoną zastępując Marię od św. Damiana, która była odpowiedzialna za wspólnotę oczekując na ostateczne mianowanie przełożonej. Siostry odczuły wielki kontrast między delikatną osobowością Marii od św. Damiana a silnym temperamentem Marii od św. Denisa.

Jednak wkrótce zaczęły doceniać tę misjonarkę w całym tego słowa znaczeniu, która oddawała Niepokalanej ciągle powiększają się wspólnotę. Swoim osobistym urokiem, spontanicznością, barwnym charakterem, żywotnością oraz swoistym dla siebie apostolatem zdobyła wszystkich. Przełożoną pozostała do 1887 r. znosząc heroiczne ubóstwo początków fundacji. Ze ślepym zawierzeniem Bożej Opatrzności budowała wioskę Maryi Niepokalanej, która istnieje do dzisiaj i przyjmuje wszystkie osoby w potrzebie. Kierowała dziełami z wielką energią i kompetencją. Do małej szkoły i dwóch sierocińców (jeden dla dziewczynek z wyższych kast drugi dla dzieci pariasów) dorzuciła żłobek, szkołę angielską, mały pensjonat kierowany przez Marię od św. Albana, szpital i przychodnię, dzieła naprawdę piękne w swoim ubóstwie.

Julienne, indyjska kobieta przygarnięta przez Marię od Męki Pańskiej wypełniała tam funkcję furtianki i mistrzyni porządku wśród setek chorych (średnio około 200), którzy przychodzili bardzo wcześnie każdego dnia do przychodni. Maria od św. Denisa miała rękę nad wszystkim i znając perfekcyjnie w język tamilski miała relacje nie tylko z sierotami, ale z młodymi małżeństwami byłych sierot, którym szukała pracy i pomagała rozwiązywać rodzinne problemy.

Najbardziej drogim dziełem była dla niej formacja tercjarek. Mała ich wspólnota narodziła się w 1885 r. pod nazwą Agregowane Tercjarki św. Franciszka. Należące do tej wspólnoty młode wdowy i dziewczęta przybyły do sióstr w nadziei, by móc żyć życiem zakonnym i zostało im to obiecane. Nie było jednak jeszcze dokładnie sprecyzowane według jakiej reguły będą żyć. Poddano to próbie czasu i życia, ale potrzebna była ich permanentna formacja. Maria od św. Denisa pisała Marii od Męki Pańskiej i do o. Rafała: "Przygotowuję je bardzo szybko i liczę na modlitwy Matki i o. Rafała, byśmy zdołały przemieniać te biedne natury młodych Indyjek w prawdziwe i solidne dzieci naszego Serafickiego Ojca. Pierwsze kobiety przyjęły habit Trzeciego Zakonu 15 sierpnia 1886 r. Między nimi była Julliene, która miała już 50 lat.

Maria od św. Denisa była całkowicie oddana apostolatowi i swojej wspólnocie. Nie zapominała o Założycielce, którą bardzo kochała i zwracała się do niej w szczerej wolności: "Powinna Matka zrozumieć radość Waszej Denis w miejscu, gdzie można zrobić tak wiele dobra. Wszystkie dzieła zapowiadają się wspaniale". Chciała w tym liście przekonać Założycielkę o potrzebie ich mnożenia.
Interesowała się progresywną ekspansją Zgromadzenia, doceniała "Dziennik Matki do swoich córek", który co tydzień był rozsyłany wszystkim siostrom. Kiedy otrzymała Konstytucje i pierwsze strony rękopisu Ksiąg Zwyczajów napisała z radością: "Nasze reguły są piękne, Księgi Zwyczajów tak ładne, iż wydaje mi się, że nic nie brakuje, by być zakonnicami tego samego pokroju co nasz Ojciec św. Franciszek z Asyżu".

Podczas lata 1886 r. Maria od św. Weroniki wezwała ją na kilka dni do Ootakamund, by pomogła przy wykończeniu klasztornej kaplicy. Maria od św. Denisa podziwiała tam wszystkie przemiany, które dokonały się we wspólnocie i skorzystała z obecności bp. Bardou, by poprosić pozwolenie na budowę prawdziwej kaplicy dla sióstr w Coimbatur. Chciała mieć w końcu możliwość wystawienia Najświętszego Sakramentu.

Maria od Męki Pańskiej rozumiała z daleka bardzo dobrze sytuację wspólnoty, której przełożona jest bardzo zajęta przez liczne zaangażowania apostolskie i organizację dzieł. W 1887 r. posłała młodą przełożoną Marię Gertrudę, by zajęła się liczną wspólnotą, pozostawiając Marię od św. Denisa dyrektorką dzieł, która miała w tym czasie 48 lat i najbardziej znała sytuację regionu oraz osoby a przede wszystkim biskupa i misjonarzy, którzy ją bardzo cenili.

Nowoprzybyła z Europy przełożona miała 32 lata i nie znał ni kraju, ni języka angielskiego, ni tamilskiego. I choć z całej woli chciała posiąść znajomość języków, rezultaty okazały się mierne. Między dwoma zakonnicami wytworzył się bardzo interesujący rodzaj relacji. O ile Maria Gertruda okazywała całkowite zaufanie swojej starszej siostrze i prosiła ją o pomoc w rozmównicy i we wszystkich relacjach z zewnątrz, to ze swojej strony Maria od św. Denisa szanowała swoją młodą przełożoną, ale w sprawach dzieł często narzucała swoja wolę identyfikując się z wolą Bożą. Mimo tego pozostawały w bliskich, głębokich relacjach, które je jednoczyły mimo napięć, których nie można było uniknąć.

Maria od św. Denisa podejrzewając ewentualne zmiany personalne w obliczu przyszłej Kongregacji Generalnej, która miała się odbyć 1890 r., napisała do Marii od Męki Pańskiej: "Przede wszystkim pozostawcie Matkę Marię Gertrudę w Coimbatur. To ona jest potrzebna dla tej misji." I kiedy przełożona w 1897 r. musiała z powodu pogorszenia stanu zdrowia spędzić rok w Europie i zastąpiła ją Maria od św. Denisa, ta ostatnia nie przestawał domagać się, by przełożona wróciła. Gdy Maria Gertruda potrzebowała doświadczenia przekazanego przez starszą misjonarkę, to Maria od św. Denisa znając swoją porywczość, potrzebowała przełożonej pełnej cierpliwości spokoju.

W tym czasie Maria od św. Denisa napisała do Marii od Męki Pańskiej, że pragnie spędzić resztę życia na modlitwie i jednocześnie przygotowywała się do najdłuższej podróży w całym swoim misyjnym życiu misyjnym - do Madrasu. Tam z jedną towarzyszką siostrą mieszkała w oddzielnym apartamencie będącym częścią domu Alberta de Guigné, konsula Francji w tym mieście i uczyła się produkcji jedwabiu. W tym samym czasie w Coimbatur trwała budowa pracowni jedwabiu a Maria od św. Denisa bardzo entuzjastycznie podchodziła do tego nowego dzieła, gdzie miało pracować 112 kobiet.

Do Coimbatur powróciła wtedy, gdy czuła się wystarczająco przygotowana do swojej pracy. Zaczęła od jednej maszyny a skończyła na 14 dając pracę oraz formację moralną i religijną młodym kobietom. Maria od św. Denisa nadzorowała także proste budowy, które trwały nieustannie powiększając wioskę Niepokalanej oraz budowę kaplicy, od której zależało pozwolenie na codzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Błogosławieństwo ukończonej kaplicy miało miejsce 12 lutego 1888 r.
Około 1900 r. zdrowie Marii od św. Denisa zaczęło słabnąć.

Podczas jednych z rekolekcji napisała do Marii od Męki Pańskiej: "Zanim rozraduję się wiecznością, pragnę dać Bogu to, czego oczekuje ode mnie. I by to osiągnąć muszę wyrzucić tę "drugą" przez okno, by zostać sama. Proszę pomodlić się za mnie do Jezusa, bym zawsze pozostała w tej samotności, bym nie poszła otworzyć drzwi temu "przeszkadzającemu gościowi", którego wyrzuciłam przez okno".
Z upływem lat ten "przeszkadzający gość", nie szukał okazji, by wrócić. Charakter Marii od św. Denisa łagodniał, relacje z innymi stały się łatwiejsze, ale duch misyjny był ten sam. 8 stycznia 1904 r. odpowiedziała na apel wzywający siostry do pielęgnowania chorych w czasie epidemii dżumy w założonym dla nich specjalnym obozie. Ci chorzy wymagali intensywnej opieki i Maria od św. Denisa razem z kilkoma siostrami zajęła się nimi.

Maria od św. Denisa boleśnie odczuła śmierć Marii od Męki Pańskiej, z którą nie widziała się od 1876 r., ale z którą prowadziła bardzo bliską korespondencję i która ożywiała ich bardzo głębokie duchowe relacje. Przyjęła z radością w 1906 r. nową prowincjalną Marię od św. Michała, przyszłą przełożoną generalną. Nowa przełożona prowincjalną nie ukrywała podziwu dla cięgle rozwijających się dzieł w wiosce Niepokalanej, jak i doskonałą ich organizację prowadzoną przez Marię od św. Denisa. Podziwiała też ducha miłości panującego w wiosce Niepokalanej, przez którego - jak mówiła - została zdobyta. Na stałe mieszkało w wiosce ok. 300 osób.

W końcu do istniejących dzieł dorzucono pracownię krawiecką, przędzalnię bawełny, pracownię łuskania ryżu, fabrykę świec, centrum przyjęć dla młodych wdów, azyl dla starców, małą ochronkę dla dzieci i katechumenat. Maria od św. Denisa mogła z ufnością patrzeć na przyszłość założonych przez siebie dzieł, gdyż uformowane przez nią młode siostry progresywnie je przejmowały.

Dnia 6 listopada 1911 r. po tygodniowej ciężkiej chorobie napisała do przełożonej Marii Gertrudy o swoim zmęczeniu poprzez lata pracy i jej wieku życia, który się wypełnił i prowadzi ją na spotkanie z Panem.

Kiedy rozeszła się wieść o jej śmierci do klasztoru i do Wioski Niepokalanej zaczęli się schodzić bardzo licznie ludzie z miasta, by uczcić jej doczesne szczątki. "Nasze podwórze - pisze jedna z sióstr- nie było na tyle duże, by zdusić szloch i łzy kobiet, starców, młodzieży i dzieci. Był to spektakl, który rozdzierał nasze serca. Wszystkie słyszałyśmy płacz naszej dobrej i kochanej Matki Przełożonej, do której Maria od św. Denisa była tak bardzo przywiązana i jej oddana. Było to bardzo pocieszające widzieć jak wielkim szacunkiem darzyli zmarłą ks. Biskup, księża misjonarze i seminarzyści".

Kiedy trumnę ze zmarłą wystawiono w kaplicy ludność z całego Coimbatur i okolic przychodziła, by oddać jej po raz ostatni cześć. Przychodzili bez względu na przynależność kastową i religijną. Po nabożeństwie pogrzebowym, któremu przewodniczył ks. Biskup, kondukt wyruszył z klasztornej kaplicy i zatrzymał się w katedrze, gdzie Maria od św. Denisa pożegnali ludzie, którym służyła. "Ona lubiła dużo dawać" - taki był temat podczas homilii na jej pogrzebie. Te proste słowa streszczają całe jej apostolskie życie. Kilka tygodni później Maria Gertruda napisała do Przełożonej Generalnej na temat zmarłej:

"Maria od św. Denisa zawsze przechodziła duchowe cierpienia. Jej życie pełne czystej wiary pozwalało jej pokonywać wszelkie próby i trudności, które są powszednim chlebem naszego misjonarskiego życia. Jej dumny, nieugięty, śmiały i niezależny charakter czynił trudnymi jej relacje z siostrami. Dużo cierpiała i zadawała też cierpienie innym. To było nieuniknione. Z drugiej strony ubóstwo domu, które zawsze stawało na przeszkodzie w czynieniu dobra, które chciała czynić, rozdzierało często jej serce, które chciało dać wszystko. Jej miłość do dusz była wielka. Zdobywała całe rodziny dla naszej religii. Szczególną troską otaczała małe dzieci, by zachować je czyste i ustrzec od zła.

Towarzyszka Marii od Męki Pańskiej i robotnica pierwszej godziny pracowała aż do ostatniej godziny. Była misjonarką w całym tego słowa znaczeniu. Pełna wewnętrznego uroku i życia dawała się wszystkim. Jej apostolat charakteryzowała wielka prostota. Wychowała całą generację indyjskich sierot zajmując się duszą każdej, jakby była jedyna na świecie. Uczyła ich pracy jakby nie miał nic innego do robienia na świecie. Każdego dnia odwiedzała wszystkich ubogich w Wiosce Niepokalanej upominając niektórych i dodając odwagi wszystkim, zawsze pozostawiając pokój i radość. Wzruszającym był widok, kiedy małe dziecko prowadziło starą misjonarkę z jednego miejsca na drugie i było dumne z siebie, że jest oczami dobrej Tayarée (siostry)."

Maria od św. Denisa doświadczyła długiego życia misyjnego z daleka od Centrum Zgromadzenia z którym była bardzo mocno związana. Pozwoliło jej to zobaczyć konieczność progresywnej ewolucji i jej intuicje okazały się dzisiaj profetyczne:

  1. Konieczność umiarkowanej decentralizacji. Pisała, że trzeba pozostawić trochę wolności w stosunku do przełożonych, które są pewne i które nie pozwolą sobie na jakieś nierozsądne posunięcia.
  2. Respekt dla zwyczajów krajów misyjnych. Pisała: "Pozostawmy Bogu czas, nauczanie, ewangelizację, by wszystko mierzył i rozpuszczał a my małe biedne misjonarki, jeszcze jako chwasty, pozostańmy na swoich miejscach".
  3. Konieczność formacji tubylczych powołań, w których widział przyszłość misji i priorytetowy cel ewangelizacji.
  4. Konieczność używania miejscowego języka. Proponowała Marii od Męki Pańskiej, by na język tamilski przetłumaczyć najważniejsze części naszych Konstytucji.

W ten sposób Maria od św. Denisa poprzez swoje misyjne doświadczenie, otwartego ducha, zrozumienie znaczenia potrzeby promocji ludzkiej objawiła się jako kobieta zwrócona ku przyszłości.

Tłumaczenie z francuskiego s. Anna Siudak, fmm