Ostatni miesiąc sierpień w Pekinie (Artykuł z czasopisma francuskiego "Information Catholiques Internationales, nr 272, 15 wrzesień 1966 r.)
1. Ponure wiadomości.
Wydarzenia, które rozwijają się od trzech tygodni na terytorium Chin kontynentalnych są trudne do opisania, a jeszcze trudniejsze do wyjaśnienia. Prasa miejscowa nie wspomina o nich. Dowody są rzadkie, jeśli weźmie się pod uwagę ogromne przestrzenie terytorialne. Nie są one zawsze i we wszystkich punktach zgodne, a poza tym nie ma możności skontrolowania ich. Pewne jest natomiast, że po wypędzeniu z Pekinu ośmiu zakonnic, nie ma już w Chinach misjonarzy obcokrajowców na wolności. Można by sobie postawić pytanie, czy obecny rząd czerwonych Chin, nie postanowił skończyć w ogóle z miejscowymi kościołami chrześcijańskimi, w których przeprowadza swoją kontrolę poprzez patriotyczne stowarzyszenia.
Na artykuł ten składają się wiadomości telegraficzne agencji prasowej i korespondentów z Hongkongu. Dotyczą one w pierwszym rzędzie wydarzeń religijnych spowodowanych przez wielką rewolucję kulturalną w Chinach, a zapoczątkowanych w połowie sierpnia w Pekinie. Następnie wrażenie z podróży turystycznej do Chin w miesiącu sierpniu redaktorki naszego pisma I.C.I. i wreszcie refleksje znanego kapłana Chińczyka, o.Ludwika Wei.
"Wielka kulturalna rewolucja", która zalewa w tej chwili ludowe Chiny nie oszczędziła ostatniej placówki misyjnej ani kościołów miejscowych, tak zwanych patriotycznych. 31 sierpnia przybyło do Hongkongu 8 zakonnic Europejek, wygnanych z klasztoru Najświętszego Serca Jezusa w Pekinie. Klasztor ten należał do Franciszkanek Misjonarek Maryi. W nocy zmarła jedna z nich z pochodzenia Irlandka, w wieku lat 58. Jedni twierdzą, że z wyczerpania, inni natomiast utrzymują, że ze złego traktowania.
Opowiadanie zakonnic i dyplomatów z zachodu, którzy bezsilni, byli świadkami wypędzenia sióstr, pozwalają ustalić, że młodzi czerwonogwardziści w połączeniu z delegacją z fabryki przybyli do klasztoru rano 25 sierpnia. Klasztor ten, nie zapominajmy, mieścił w sobie jedyną szkołę zachodnią w Pekinie, która wyjątkowo, na prośbę obcych dyplomatów, została zatrzymana przez władze rządowe chińskie. Po wywieszeniu na klasztorze czerwonego sztandaru, mury jego zostały pokryte napisami przeciwko cudzoziemcom i oskarżającymi misjonarki o przynależność do "Legionu Maryi". Następnie czerwono gwardziści zmusili 7 zakonnic Europejek (ósma nie mogła chodzić) do zejścia na dziedziniec, gdzie poddały się publicznemu upokorzeniu.
?Ustawiono nas wzdłuż ściany i zmuszono nas do głębokiego pochylenia głowy. Pozostałyśmy tak przez pół godziny" - opowiadały siostry po przybyciu do Hongkongu. Tymczasem młodzi komuniści rabowali i niszczyli wszystko, co znaleźli zewnątrz i wewnątrz klasztoru, a co należało do kultu. Inna z zakonnic oświadczyła: ?Młodzież policzkowała nas. Widziałam nienawiść w ich oczach. Wyzbyli się wszelkiej powściągliwości, deptali krzyże i chcieli nas zmusić, żebyśmy i my to robiły?. Inna z zakonnic, Włoszka stwierdziła, że 15 zakonnic Chinek ?było o wiele surowiej traktowanych?. Nie wie, jaki ostatecznie los im przeznaczono.
Powodem wypędzenia sióstr z Chin, według agencji "Nowe Chiny" była; konspiracja z kontrrewolucjonistami Kościołów katolickich Pekinu, Mopei, Szansi, Mongolii Środkowej i Harbinu. Następnie szpiegostwo, druk reakcyjnych dokumentów i rozsiewanie wieści pobudzających kontrrewolucjonistów do organizowania zamieszek i aktów sabotażu.
A tymczasem jedna z sióstr oświadczyła w Hongkongu: "Nie miałyśmy nic do czynienia z Chińczykami. Nie wychodziłyśmy nigdy z klasztoru i nie mogę zrozumieć dlaczego i za co nas wypędzono". Większość sióstr przebywała w Chinach od 40 lat. Zaraz po zamknięciu klasztoru zostały wypędzone, zanim siostry zostały wypędzone, przedstawiciele dyplomatyczni w Pekinie, Francji, Wielkiej Brytanii oraz Szwajcarii czynili starania w Chińskim Ministerstwie Spraw Zewnętrznych celem otrzymania zapewnienia władz odnośnie bezpieczeństwa sióstr. Z drugiej strony prasa w Hongkongu donosiła, że kościoły chrześcijańskie w Pekinie i Szanghaju zostały zamknięte. Na katedrze katolickiej na południe od Pekinu, w Nantungu powiewa czerwona flaga. Ściany pokryte są afiszami, obrazy św. Józefa pomazane czarną farbą, witraże porozbijane. Wewnątrz świątyni protestanckiej, położonej niedaleko starego zakazanego miasta, umieszczono olbrzymie popiersie prezydenta Mao.
W Szanghaju, w dalszym ciągu na podstawie prasy z Hongkongu, czerwonogwardziści obrabowali wszystkie kościoły chrześcijańskie zamknięte i czynne. Zabrali wszystkie statuy, krzyże, obrazy i ozdoby. Książki należące do kultu, wszelkie treści religijnej oraz archiwa zostały spalone. W Pekinie zajęto również jeden z muzułmańskich meczetów. Podróżni pochodzący z kantonu donoszą, że w tym mieście wszystkie kościoły na rozkaz władzy zostały zamknięte. Jeden z kościołów katolickich, z którego już przedtem czerwonogwardziści wypędzili grupę chińskich zakonnic, oskarżonych o rozsiewanie imperialistycznej i kapitalistycznej trucizny, został spalony. W dalszym ciągu na podstawie oświadczenia przyjeżdżających z Kantonu dowiadujemy się, że czerwonogwardziści organizują tam masowe manifestacje antyreligijne.
Rewizje przeprowadzone są dzień i noc dla zniszczenia burżuazyjnego dobrobytu, a świątynie i kościoły pozamykane, Poaresztowano wielu bonzów i bonzesek. W komentarzu do wiadomości z Pekinu ?Osservatore Romano? potępia gwałty, które ?ranią i depczą pierwsze i niezmienne prawo człowieka do wiary w Boga i do swobodnego oddawania Mu czci w świątyniach (...) Dla uwolnienia narodu od złudzeń religii, na miejsce świętych obrazów umieszcza się portrety polityków. Bałwochwalstwo w miejsce wiary?.
2. Znaki czasów
Marleine Tuininga, redaktorka "I.C.I." wzięła udział w turystycznej wycieczce do Chin w sierpniu br., gdy właśnie wybuchła wielka rewolucja kulturalna. Zarzucona pytaniami po powrocie do kraju, mogła na nie odpowiedzieć tylko przez porównania. Tych kilka stronic dziennika z podróży, być może ma w sobie znamienne elementy, które ułatwią zrozumienie aspektów religijnych, antyreligijnych i areligijnych wydarzeń i sytuacji.
W klasztorze franciszkanek Misjonarek Maryi
Klasztor Najświętszego Serca Jezusa znajduje się w centrum Pekinu, o kilkaset metrów od biur. ?Codzienna Gazeta Ludu?. Styl jego jest podobny do stylu tysiąca innych klasztorów świata - jest włoski. Siostra Chinka otworzyła mi drzwi. Wyniosła postać niewieścia w białej szacie powitała mnie miłym uśmiechem. To Matka Przełożona. Przyszła w towarzystwie starszej wiekiem zakonnicy o angielskim akcencie.
- A więc - mówi Matka Przełożona, podczas gdy zajmujemy miejsca - przywozi nam pani wiadomości od naszych dawnych uczennic, które przebywają obecnie we Francji. Proszę mi powiedzieć, czy są one szczęśliwe?
Opowiadam. Obie zakonnice słuchają niemal chciwie.
- A pani podróżuje w Chinach? Ma pani szczęście mogąc zwiedzić tyle miast. Co do nas, nigdy nie wychodzimy, wyjąwszy, gdy wychodzimy w sprawie naszych wiz. Przedtem tak. Wychodziłyśmy od czasu do czasu z naszymi pensjonariuszkami, by im pokazać świątynie chińskie i inne pomniki kultury chińskiej, ale dzisiaj, nie mamy już pensjonariuszek, a poza tym - dodaje pół żartobliwie i pół poważnie -czasy pikników już się skończyły.
- Ile macie teraz uczennic i jakiej są one narodowości?
- My, to znaczy 25 zakonnic tego klasztoru, mamy 150 uczennic, wśród których znajdują się również chłopcy, którzy pozostają u nas do 12, 13 roku życia. Prawie wszystkie nasze uczennice są dziećmi pracowników ambasad i które bardzo często pozostają rok lub dwa w Pekinie. Co do narodowości - jest ich 30. Mamy dzieci nawet z krajów socjalistycznych, ale ani jednego dziecka chińskiego. Rozmowa dobiega końca. Trudno zakonnicom odpowiedzieć na niektóre, może zbyt niedyskretne, z moich pytań.
A więc,o ich kontakty z katolikami chińskimi. Kto, jaki kapłan przychodzi im w niedzielę odprawiać Mszę św. Przed pożegnaniem mnie, Matka Przełożona prowadzi mnie do malarskiej pracowni uczennic i do kaplicy. Pracownia jest wysoką salą, gdzie góruje olbrzymi portret Piusa XII. Sztalugi ustawione w doskonałym porządku, angielskie napisy na ścianach i mały portret Pawła VI kompletuje całość. W kaplicy przyciąga w pierwszym rzędzie wzrok duża statua Najświętszej Dziewicy.
W klasztorze tym Chiny wydają się bardzo dalekie. Stawiam ostatnie pytanie: Czy możecie uczyć dzieci religii?
Tak, te dzieci, których rodzice o to proszą. I tych nie jest dużo. Co do innych staramy się dać im maximum z zakresu moralności, a zwłaszcza stosunek oparty na szacunku do służących. I proszę mi wierzyć, że nie jest to mała rzecz.
Dwie Msze św.
Dwaj przyjaciele z Europy nie mogą dojść do porozumienia. Jeden chce iść na Mszę do Franciszkanek. Tylko tam - mówi mi w zaufaniu - jestem pewien, że. odnajdę sakramenty św. w pełni uznane przez Watykan.
- Go do mnie, mówi drugi biorę udział we Mszy św. w chińskim kościele, a więc uzależnionym od kościoła patriotycznego. W Chinach trzeba być Chińczykiem z Chińczykami.
Wywieszka podaje do wiadomości, że w patriotycznym kościele w Bankinie są dwie Msze św.: o godz.6.30 i o godz.7.30. Nasza europejska gromadka trzyma się razem na uboczu: 6 starszych niewiast, mężczyzna w średnim wieku, kapłan w chińskim stroju, który stanął przy konfesjonale. Ołtarz w interesujący sposób otoczony jest czerwonymi gwiazdami i ozdobiony nimi, jak ściany i statua Najświętszej Maryi Panny. Wchodzi celebrans. Jest to dość zaawansowany wiekiem mężczyzna, poprzedzony przez równie starszego ministranta. Nie rzuciwszy ani razu okiem na obecnych, celebrans wymawiał bardzo szybko słowa Mszy św. po łacinie. Po Mszy św. rozmawiamy chwileczkę z jednym z kapłanów:
?Jest to jedyny kościół katolicki w Hankinie - oświadcza nam -. Jest nas tu czterech kapłanów. Nasi wierni? Licząc z tymi, którzy przychodzą do nas z sąsiednich wsi, jest nas około tysiąca. Tak, jak można zresztą zauważyć, młodzieży jest bardzo niewiele. Stawiam niemądre pytanie: ?Czy macie jakieś trudości? - Trudności? Nie. Skąd moglibyśmy je mieć? Przez otwarte drzwi widzimy w salonie księdza olbrzymi portret prezydenta Mao.
W osiem dni później Msza o godz.6.3o w Hangchow w jednym z kościołów, wzniesionych przez Jezuitów. Na 10 Chińczyków obecnych w kościele, 6-ciu się spowiada. Wśród nich jest jeden młody mężczyzna i dziewczyna. Tym razem słów celebransa w ogóle nie słychać. Nie ma ministranta. Brak jeszcze bardziej niż w Nankinie właściwej atmosfery. Podobno wielu Chińczyków nie rozumie różnicy między religią a zabobonem.
Po Mszy św. kapłan, który spowiadał, rozmawia z nami po francusku. Mówi w kilku zdaniach, że jest ich trzech kapłanów, biskup i dwieście wiernych, należących do tego kościoła. Ktoś z nas stawia mu pytanie: ?Czy macie wiadomości z Soboru?
Kapłan odpowiada z uśmiechem; - Soborowe? Nie. Nie mamy żadnych o tym wiadomości.
Wielka rewolucja kulturalna wchodzi w życie z dniem 12 sierpnia 1966 r. Powodzenie Wielkiej Rewolucji Kulturalnej zależy od odwagi, jaką będzie miało lub nie będzie jej miało kierownictwo partii dla zmobilizowania mas. A czegóż chcą masy? Masy pragną zniszczenia tego wszystkiego, co im przypominałoby burżuazyjną przeszłość. A więc przedmioty sztuki, elegantsze ubranie, obfitsze posiłki, dłuższe włosy, dawne imiona - słowem, wszelka nadwyżka poza przeciętność automatycznie znajdzie się na indeksie.
- Jesteśmy przeciwni Rosjanom - informuje mnie nasz przewodnik, ponieważ noszą oni zbyt wąskie spodnie. Poza tym jako komuniści pozwolili się zarazić burżuazyjnymi zwyczajami Zachodu.
- Ale dlaczego niszczycie kościoły i świątynie? Czy jesteście przeciwni i temu? - pytam młodego tłumacza, który zwierzył mi się poufnie, że dla większej, wierności rewolucji obciął sobie warkocz.
- Nie - odpowiedział - nie występujemy przeciwko religii i świątyniom. Ale to nie jest nam zupełnie potrzebne.
Ks. Ludwik Wei Tsing-Sing, wyświęcony na kapłana w Rzymie przez kard. Tisserant, przeznaczony został do diecezji w Paryżu, pracuje jako naukowiec -historyk. Napisał on we wrześniu 1966 r. z okazji 40-lecia konsekracji pierwszych biskupów chińskich list otwarty zatytułowany ?Do moich przyjaciół chrześcijan Zachodu?. W długim artykule w ogólnych rzutach podaje bp dr Wei historię Kościoła katolickiego w Chinach dawniej i dzisiaj. Inaczej ona wygląda, niż można by sobie wysnuć na podstawie artykułu p. redaktorki czasopisma I.C.I. Nie mogąc go przytoczyć w całości, pozwalamy sobie przetłumaczyć jego zakończenie. ?Nie pozostaje nam nic lepszego, jak życzyć sobie, by orędzie Jego Świątobliwości Pawła VI oraz jego przemówienie w ONZ stanowiły pierwszy etap służący do nawiązania dialogu z rządem Chin. Dialog ten stanie się kluczem, otwierającym Chińczykom drzwi Kościoła. Zapoczątkuje on niewątpliwie nową erę chrystianizmu w Chinach. Nigdy chrześcijanie chińscy nigdy nie złożyli Bogu tyle w ofierze, co składają, dzisiaj za pomyślność własnej Ojczyzny, za pokój w całym kwiecie, jak również za zbawienie rodzaju ludzkiego. Ile ofiar, tyle nadziei, tyle miłości. Niech Bóg ma w swojej opiece Chiny! Moi drodzy Przyjaciele z Zachodu, złączmy się, bądźmy jednym w modlitwie i w naszych wysiłkach dla sprawy pokoju między ludźmi dobrej woli.
Ks. Ludwik Wei Tsing-sing
Jestem Siostrą Włoszką wypędzoną przez czerwonogwardzistów.
Artykuł z czasopisma włoskiego Epoca.
Paryż, październik 1966 r.
?Jakąż długą odbyłam podróż, by znaleźć się znów w Paryżu. Tysiące i tysiące kilometrów w pociągu i w samolocie. Wyjechałam 28 sierpnia z Pekinu, przejazdem zatrzymałam się w Hongkongu i w Makao. I oto jestem znowu na Avenue Reille, w klasztorze z którego w październiku tak jak teraz, trzydzieści dziewięć lat temu wyjechałam do Chin. Tam pozostała duża część mego życia, pozostał kraj, którego mimo wszystko nie przestałam miłować. Nie myślę o dramacie, w który zostałam wciągnięta. Myślę jedynie o wszystkich dzieciach, które opuściłam, a które właśnie w tych dniach powinnam zacząć uczyć czytać i pisać. Go zrobią teraz? Co się stanie z moim dalekim kochanym klasztorem? Tego nie wiem. Wszystko jest w rękach Boga. Gotowa jestem robić to, czego On zażąda?.
Siostra Ludwika Antonietta mówi cichym głosem o swoich przeżyciach tak niedawnych. Siedzimy w rozmównicy domu Franciszkanek Misjonarek Maryi w Paryżu. Kiedy pierwszy raz opowiada nam przeżycia tych tragicznych dni, wydaje mi się, że na napróżno ukrywa wzruszenie na jej twarzy. Nie widziała swojej włoskiej Ojczyzny od 40 lat. Do rodziny swojej wysłała krótką depeszę: ?Szczęśliwie przybyłam. Pozdrowienia. Do zobaczenia. Luigia Antonietta?.
Wyraz twarzy siostry Luigi Antonietty jest łagodny, umysł lotny, głos cierpliwy. Jedynie prawa ręka męczy nerwowo sznur franciszkański, który przepasuje habit. Przeszła przez miesiąc agresji czerwonogwardzistów. Strach jeszcze jej nie opuścił. Biała siostra na próżno szuka sposobu ukrycia go.
?Jak powiedziałam, stąd właśnie wyjechałam do Chin. Miałam 27 lat i pierwszy raz byłam we Francji. Byłam z 42 siostrami wyznaczona na Wschód. Dom urządził nam wielkie pożegnanie. Wyjechałyśmy z Marsylii statkiem Jean le Bon (Dobry Jan). Podróż ta wydawała mi się wielkim wydarzeniem: morze, egzotyczne miasta, kolorowi ludzie, rozmaitość języków. Dnia 10 grudnia wysiadłyśmy w Szanghaju. Miałyśmy tam klasztor i bardzo duży szpital. Miasto liczyło ponad 7 milionów mieszkańców. Zatrzymałam się tam 15 dni, potem udałam się w dalszą podróż, do miejsca mego przeznaczenia do Tientsin, gdzie pozostałam 14 lat.
Składamy wszystkie ślub posłuszeństwa. Tam, gdzie przełożona każdą z nas skieruje, tam pozostajemy i to, co nam poleci, robimy. Do mnie powiedziano wówczas: ?Będziesz nauczycielką pierwszej klasy. Będziesz uczyła dzieci czytać i pisać. Uczyłam angielskiego, studiując równocześnie chiński. Jakież to były piękne dni! Kiedy sprzyjała pogoda, wychodziłam z dziećmi na dalekie przechadzki nawet poza miasto. Potem przyszły wielkie powodzie. W roku 1940 wezwano mnie do Pekinu. Z Tientsinu do Pekinu podróż pociągiem trwa 3 godziny. Wszystko było zwyczajne i proste aż do ostatnich wydarzeń. Klasztor nasz w Pekinie mieści się pod 33 numerem przy ulicy San Tiao Hutung, co znaczy ?Trzeci Zaułek?. Niedaleko od nas znajduje się szpital amerykański, biura dyplomatyczne i hotel Pekiński. O pięć minut pieszej drogi od naszego klasztoru jest Brama Pokoju, skąd wyruszały ostatnio wszystkie defilady. Znalazłam się więc w klasztorze Najświętszego Serca Jezusa w Pekinie, gdzie miałam pozostać 20 lat, ucząc dzieci z I klasy.
Jakim sposobem udało nam się aż do tej pory pozostać w Chinach? Odpowiedź prosta; nigdy nie zajmowałyśmy się polityką. Dostosowywałyśmy się do wszystkich wydarzeń. Najpierw chińskich o pewnej ideologii, potem japońskich, potem znowu innych chińskich. Myślałyśmy tylko o tym i tym tylko byłyśmy zajęte, co nam zostało powierzone: nauczaniem dzieci pracowników dyplomacji zagranicznej. Kiedy wybuchła II wojna światowa, liczba uczniów zmniejszyła się. Nie miałam osobiście żadnej odpowiedzialności, pilnowałam tylko moich dzieci. Od tej pory nic nie wiedziałam o mojej rodzinie. Raz tylko jakąś dziwną drogą doszła do mnie depesza, w której donoszono mi o śmierci mojej starszej siostry. Nie mogłam odpowiedzieć, ale mogłam się modlić. Byłam tak daleko od Włoch!
Rok szkolny kończy się w Chinach w połowie lipca, a zaczyna się między 1 a 8 wrześniem. W tym roku w lecie odnowiłyśmy starannie naszą szkołę. Chciałyśmy, by z nowym rokiem szkolnym dzieci znalazły jeszcze milszą i piękniejszą atmosferę. Uczniowie nasi należeli do 30 narodowości, co wymagało z naszej strony niesłychanej cierpliwości. Musiałyśmy być równocześnie bardzo roztropne i dlatego nie mogłyśmy nigdy mówić o tym, co się wydarzyło w świecie. Wchodząc do klasy, mówiłam: ?Dzieci, pomódlmy się o pokój w śmiecie?, a następnie zaczynałam lekcję. Byłyśmy ostatnimi i jedynymi już zakonnicami w Chinach i gdzieś tam zostało zadecydowane, że trzeba z tym skończyć.
Dnia 24 sierpnia 1966 r. grupa czerwonogwardzistów weszła do klasztoru i zaczęła wszystko przewracać. Czerwonogwardzistami byli chłopcy i dziewczęta od piętnastu do dwudziestu lat, którzy ślepo, bez żadnego zastanowienia wypełniają otrzymane rozkazy i polecenia. Nie potrafię jednak mieć do nich żalu za to wszystko, co zrobili. Ci chłopcy i dziewczęta zachowali się jakby spuszczeni z łańcucha. Wszystko, co spotkali niszczyli, wywarzali drzwi, przez okna wyrzucali sprzęty z klas. Potem polecili nam zebrać się w jednej sali Było nas 22. Europejki i Amerykanki ustawiono z jednej strony, z przodu 13 sióstr Chinek i Siostra Emilia Ludwika Sintana (Euroazjatka). Nie wolno nam było mówić ani wykonywać nawet najmniejszego ruchu. Straż nad tym czuwała. Patrzyłam na moje towarzyszki i modliłam się w myśli. Pozostałyśmy w tym pokoju przez cztery dni.
- Czy mogły się siostry poruszać? Coś robić?
- Nie, nic nie pozwolono. Jedna z czerwonogwardzistek zabrała siostrę kucharkę do obierania kartofli, a następnie kazała jej przygotować suchary.
Nasze strażniczki miały swoje jedzenie, które im przynoszono w menażkach. Ciągły był niepokój i nieustanne zamieszania; obcy ludzie przychodzili i odchodzili. Ubranie nasze było w stanie opłakanym, w strzępach. Zmuszano nas niejednokrotnie do podniesienia welonu i z ciekawością oglądano nasz sposób ubrania głowy. Było jeszcze jedno utrapienie Przejmował mnie lęk. Czerwonogwardziści nie mieli karabinów, ale grube pałki, którymi bez przerwy machali. Inni znów zdejmowali skórzane paski podtrzymujące spodnie i bez przerwy nimi strzelali z wymownymi gestami. Myślę, że niektórzy z nich mieli rewolwery.
Czy bili was, maltretowali, czy zmuszali do czynów, które byłyby obrazą religii? Siostra Ludwika Antonietta była w rozmównicy z s. Olgą-Zofią, Polką, która należała do grupy wygnanych z Chin. Obie siostry spojrzały na siebie i nic nie odpowiedziały. Przez chwilę zapanowało milczenie, potem siostra Ludwika Antonietta wyszeptała: Przeszło wszystko! Już przeszło! A potem nie byli on już jak dzieci, jak prawdziwe dzieci. Po przerwie wywołanej niedyskretnym pytaniem popłynęło dalej opowiadanie.
Pięć rasy na dzień byłyśmy przesłuchiwane w auli szkolnej. Funkcję tę pełnił urzędnik z Ministerstwa Spraw Zewnętrznych. Pytał nas stale o to samo: Jak się nazywasz? Jakiej jesteś narodowości? Ile lat jesteś w Chinach? i tak w kółko. Pytania stawiano po chińsku i w tym języku odpowiadałyśmy. Wieczorem przeprowadzano nas na spoczynek do jednej sypialni i dwie czerwonogwardzistki trzymały przy nas straż. Stawały blisko łóżek i ani na jedną chwilę nie traciły nas z oczu. Nam jednak nie udawało się zasnąć ani na chwilę. Sala, w której nas umieszczono na nocny spoczynek była klasą w której znajdowały szkolne instrumenty muzyczne. Chłopcy i dziewczęta brali każdy instrument po kolei i usiłowali wydobywać z nich dźwięki. Potem jeden po drugim kładli płyty na adapter. Cała noc była wypełniona taką właśnie muzyką. Gdy nie rozumieli, o czym mowa, rzucali płytami o ziemię i rozbijali je. Około 11-ej w nocy - nie wiem dokładnie, bo nie miałam już wtedy zegarka - hałas nagle ustał. Wielu ich odeszło a przyszli inni. Było już spokojniej, ale kto mógłby w takich warunkach spać?
W piątek 26 sierpnia zaczęli się zbierać przed szkołą, ustawiając się gromadami. Wyglądałyśmy bardzo nieporządnie. Na niektórych ubranie było całkiem podarte. Wszystko wisiało w strzępach. Przede mną stała zwarta gromada fotografów chińskich, którzy bez przerwy robili zdjęcia. Potem przenieśli się wszyscy do auli, gdzie byłyśmy zebrane. Chociaż mieliśmy sierpień, nie było zbyt gorąco, ale ciężko było jednak wytrzymać w tej strasznej atmosferze. Cierpienia nasze miały trwać jeszcze dwa dni. Czerwonogwardziści zabrali się do naszych angielskich podręczników i starali się z nich coś wyczytać. Zachowywali się przy tym jak małe dzieci. Jeden z nich nauczył się angielskiego zdania: ?nienawidzę cię!? A ja mu na to odpowiadam również po angielsku: ?Kocham cię i błogosławię cię?. Chłopak ten był przywódcą grupy przeprowadzającej akcję w klasztorze. Po mojej odpowiedzi zamilkł. Potem inni i wielu jeszcze po nich podjęło ten sam motyw. Mówili mi po chińsku: ?Nienawidzę cię! A ja im również po chińsku odpowiadałam: ?Kocham Cię!?
Dnia 28 sierpnia w niedzielę oznajmiono nam, że mamy wyjechać i wszystko zostawić. Polecono nam jednak włożyć lepsze ubranie i przygotować jedną małą walizeczkę. Udałyśmy się do sypialni, a z nami fotografowie, gdzie nieprzerwanie robili zdjęcia. Później polecono nam wyjść przed dom i jeszcze nas fotografowano. Chciałam pójść do mojej klasy, by zabrać zegarek, pióro i parę innych drobiazgów, które zostawiłam na stole. Zabroniono mi. Nie udało mi się spojrzeć raz jeszcze na salę, gdzie spędziłam tyle szczęśliwych lat! Około godz. 9-ej wieczorem kazano nam zakończyć przygotowania do wyjazdu. Zabrałyśmy jedyną walizeczkę, związaną sznurkiem i skierowałyśmy się do wyjścia. Szłyśmy gromadą. W pewnej chwili oddzielono od nas siostry Chinki i Euroazjatkę. Czerwonogwardziści wydali polecenie, by tych 14 sióstr pozostało na miejscu. Szybkie pożegnanie, bez słowa. Doznałam tak strasznego bólu, jakbym sama została rozdarta na dwie części i jedną z nich zatrzymywano.
- Czy będą mogły w tych warunkach pozostać w habicie zakonnym?
- Ach, nie! Biedne, kochane siostrzyczki! Nie będą mogły już go nigdy nosić! Kto wie, co się z nimi stanie! Biedne nasze kochane siostrzyczki!
Wypchnięto nas ze szkoły i kazano wejść do małego autokaru, który stał na dziedzińcu. Miałam ochotę obejrzeć poza siebie, rzucić okiem na szkołę, ale zabroniono mi. Musiałyśmy wyjść z głowami pochylonymi i iść do autokaru miedzy czerwonogwardzistami, którzy wyjąc uderzali nas po głowach, by nie dopuścić do podniesienia ich. Równocześnie fotografowie i pracownicy telewizji filmowali tę scenę.
Autokarem dojechaliśmy do dworca kolejowego. Tam wprowadzono nas do pociągu jadącego w kierunku Kantonu. Rozmieszczono nas po małych przedziałach, gdzie miałyśmy pozostać przez dwa dni, bez możliwości wyjścia. Czerwonogwardziści czuwali na korytarzach. Co pięć minut w dzień jak i w nocy wchodzili bez pukania i obserwowali nas co robimy. Dusiłyśmy się z gorąca. Usiłowałyśmy zasnąć, ale niemożliwe było zostać w spokoju. W nocy straż trzy razy wchodziła do naszego przedziału. Zapalano światło i sprawdzano wszystko uważnie. Przed odjazdem do Lowu, ostatniej chińskiej stacji przed Hongkongiem, zerwano mi krzyżyk. Zerwała mi go jedna ze strażniczek mocnym szarpnięciem, które zerwało łańcuszek. Potem ja i moje towarzyszki musiałyśmy opróżnić kieszenie i złożyć na stole wszystko, co w nich miałyśmy. Kiedy upewnili się, że nic więcej nie mamy, odstawili nas na stację. Podróż do granicy była krótka.
W Lowu znajduje się urząd celny, ale co do nas to zbędne było załatwianie jakichkolwiek formalności. Miałyśmy tylko na sobie ubranie i jedną małą walizeczkę związaną sznurkiem. Ale celnicy byli bardzo gorliwi i surowi i skrzętnie nas przeszukali, czy nie mamy przy sobie biżuterii czy innych kosztownych rzeczy. Miałam tylko na palcu zakonną srebrną obrączkę, którą zakryłam ręką. Na szczęście nie zobaczono jej. Była to jedyna rzecz z mego długiego życia zakonnego, którą miałam jeszcze przy sobie.
Jeden z policjantów oddał wreszcie nasze paszporty. Ze wzruszeniem, ale i z głębokim bólem przyjęłam ten dokument. Oznaczało on bowiem koniec wszystkiego. Szłyśmy długą ścieżką, by dojść do mostu w Hongkongu. Byłam zdruzgotana. Czerwonogwardziści szli z nami i lżyli nam. Szliśmy pięć minut. Siostra Maria Sullivan, najstarsza spośród nas na skórek trudów podróży i przebytych wzruszeń, zemdlała. Rzuciłam się do niej, ale nie udało mi się jej podnieść. Wtedy z komory celnej przywieziono mały wózek bagażowy i położono ją na nim. Posuwałyśmy się powoli naprzód. Były to nasze ostatnie kroki na ziemi tego kraju, który nigdy nie zapomnimy. Czerwonogwardziści nie przestawali krzyczeć: ?Nienawidzę Cię!, a ja nie przestałam wołać: ?Kocham Cię!?. A potem zaczęłam płakać.